środa, 26 września 2012

El limpiador micelar - Bioderma

¡HOLA!

Czyli płyn micelarny - Bioderma. 
Nigdy wcześniej nie miałam styczności z płynami micelarnymi, ale słyszałam o nich dużo dobrego. Kiedy na początku zeszłego miesiąca natrafiłam na dużą promocję (dwie butelki w cenie jednej), dwupak wylądował w moim koszyku. Z początku byłam zachwycona tym produktem, ale po dłuższym stosowaniu muszę przyznać, że jestem trochę zawiedziona. Okazało się, ze oprócz wysokiej ceny produkt ma również inne wady. Cóż, zawsze mogło być gorzej. :)


Obietnice producenta: Płyn micelarny do cery wrażliwej Sesnsibio H2O, innowacja firmy Bioderma, delikatnie oczyszcza i skutecznie usuwa makijaż ze skóry twarzy i okolic oczu, dzięki micelom, które pochłaniają brud i makijaż do swojego wnętrza. Aktywne składniki łagodzące zapobiegają podrażnieniom. Nie wymaga spłukiwania. nie podrażnia oczu. Bez substancji zapachowych. Hipoalergiczny. 

Skład: WATER (AQUA), PEG-6 CAPRYLIC/CAPRIC GLYCERIDES, PROPYLENE GLYCOL, CUCUMIS SATIVUS (CUCUMBER) FRUIT EXTRACT, MANNITOL, XYLITOL, RHAMNOSE, FRUCTOOLIGOSACCHARIDES, DISODIUM EDTA, CETRIMONIUM BROMIDE

Cena: ok. 35zł / 250ml 

Moja opinia: Produkt dostajemy zapakowany w butelkę z przeźroczystego plastiku. Jest stosunkowo odporna na wgniecenia. Posiada zabezpieczenie na nakrętce, dzięki czemu mamy pewność, że produkt nie był wcześniej otwierany. Nakrętki nie da się odkręcić (przynajmniej ja nie potrafię), co zabezpiecza przed wylaniem się produktu, ale jednocześnie nie pozwala wydobyć z niego ostatnich kropelek. Moim zdaniem otworek, przez który wydobywa się płyn jest zbyt duży. Wiele razy nalałam go po prostu za dużo, co przy kiepskim stosunku ceny do objętości jest dla mnie sporą wadą. Płyn jest bezbarwny. Niestety nie jest to produkt bezzapachowy, a nawet o nieprzyjemnym zapachu, 
Płyn micelarny Biodermy świetnie radzi sobie ze zmywaniem makijażu. Nie musimy trzeć twarzy czy przytrzymywać wacik przez długi czas - wystarczy delikatnie przetrzeć nim twarz. Świetnie oczyszcza skórę i może być stosowany jako samodzielny produkt. Dobrze odświeża cerę i przygotowuje ją do dalszych zabiegów. Nie podrażnia ani nie wywołuje alergii. Nie szczypie w oczy. Płyn jest bardzo delikatny i nadaje się dla alergików. Nie wysusza cery, ale u mnie spowodował zwiększenie wyprysków oraz podskórnych krostek, których nigdy nie miałam. Produkt zmniejsza wydzielanie sebum i świecenie się skóry. Z początku przeszkadzała mi dziwna lepkość skóry, ale szybko się do tego przyzwyczaiłam i nie jest już dłużej uciążliwe. 
Jest to bardzo dobry produkt, ale ma pewne wady. Nie wiem jak spisałby się u mnie inny płyn micelarny - z tego mimo wszystko jestem zadowolona. Jeśli jeszcze kiedyś spotkam się z promocją na ten płyn micelarny, kupię go ponownie. W cenie regularniej jest zbyt drogi, zwłaszcza że nie jest to wydajny produkt. Nie jestem pewna czy kupię go ponownie. 


Używacie płynów micelarnych czy wolicie inne metody oczyszczania twarzy? :)

sobota, 22 września 2012

Aceite de ricino para la belleza

¡HOLA!

Czyli olej rycynowy dla urody. 
Nie znam chyba kobiety, która nie słyszałaby o cudownych właściwościach oleju rycynowego. W naszym kraju pozyskiwany jest z rącznika pospolitego, który jest rośliną ozdobną. Wiele z nas, czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy, ma go w swoich ogrodach. Olej rycynowy znajdziemy w każdej aptece. Kosztuje niewiele, a naprawdę warto jest go mieć w swojej kosmetyczce. Mi towarzyszy niezmiernie od paru lat, a kiedy tylko zabraknie go w buteleczce, ruszam do apteki. Powód jest prostu - jeden olej, a tysiąc zastosowań. :)
Postanowiłam zebrać moje sposoby wykorzystania olejku w jednym poście. Z pewnością znacie większość z nich, ale może ktoś odkryje coś nowego. :) Oczywiście nie jest to zamknięta lista, ponieważ jestem pewna, że istnieje o wiele więcej zastosowań te wspaniałego oleju. 


1. Świetnie odżywia brwi i rzęsy -  olej rycynowy odżywia i przyciemnia rzęsy i brwi, oraz przyśpiesza ich wzrost. Wystarczy za pomocą starej, dokładnie umytej szczoteczki od mascary lub wacika do uszu nałożyć odrobinę olejku. Trzeba naprawdę uważać z ilością, ponieważ olej jest bardzo tłusty. Po przebudzeniu może się okazać, że trochę oleju spłynęło nam do oka i przez cały dzień będziemy się męczyć z zamglonymi, piekącymi oczami. W tej sytuacji naprawdę sprawdza się zasada - mniej znaczy więcej. :) Olejek lepiej nałożyć na noc i rano zmyć wodą. Pierwsze efekty pojawiają się po ok. 2 tygodniach. 

2. Wzmacnia włosy i przyspiesza ich wzrost - powoduje prawdziwy wysyp babyhair i bardzo poprawia kondycję wypadających włosów. Wiele osób podczas olejowania nakłada na skalp właśnie olej rycynowy, a inny olej na długość. Dobrą metodą jest też zmieszanie ze sobą dwóch olei w proporcji 2:1 (mniej oleju rycynowego). Ta druga metoda sprawdzi się lepiej w przypadku suchych włosów. Posiadaczki włosów ze skłonnością do przetłuszczania i obciążania muszą naprawdę uważać z tym olejem, ponieważ olej jest bardzo tłusty, gęsty i trudny do zmycia. Aby wzmocnić nasze włosy możemy dodać odrobinę oleju do szamponu i normalnie umyć włosy. Ja dodaję olej rycynowy do własnoręcznych masek nawilżających z miodu, żółtka i 'czego mi się tam jeszcze wrzuci' :D

3. Nawilża skórki i wzmacnia paznokcie - na początku roku miałam problem z paznokciami, nawet najdelikatniejszy dotyk sprawiał, że się łamały i rozdwajały, po prostu kruszyły. Kupiłam diamentową odżywkę do paznokci firmy Eveline, która faktycznie wzmocniła mi paznokcie, ale niemiłosiernie wysuszyła skórki, które po prostu zaczęły pękać. W tym czasie fundowałam im kąpiele w podgrzanym oleju rycynowym. Odrobinę oleju podgrzewałam, moczyłam w nim dłonie bądź wcierałam w skórki i nakładałam bawełniane rękawiczki. Po kilku takich sesjach moje skórki były faktycznie nawilżone i przestały się zadzierać. Moje paznokcie też na tym skorzystały. Stały się naprawdę twarde i mocne. Bałam się odstawienia odżywki Eveline, bo naprawdę mi pomogła, ale dzięki olejowi rycynowemu od pół roku ani razu nie złamał mi się paznokieć. :)

4. Pomaga pozbyć się krostek i wyprysków - zmniejsza zaczerwienienie, łagodzi i przyspiesza gojenie. Wystarczy niewielka kropla oleju nałożona na kilka godzin, aby krostki stały się mniejsze. Podobno też pomaga spłycić blizny po trądziku. Olej rycynowy pomaga usunąć toksyny z naszego ciała. Należy pamiętać o zmyciu oleju po kilku godzinach. Warto też dodać odrobinę oleju rycynowego do oczyszczającej maseczki czy peelingu. Nasza cera będzie na pewno gładsza i lepiej oczyszczona. :)

5. Stanowi bazę OCM - OCM to metoda oczyszczania twarzy za pomocą oleju, ponieważ tłuszcze najlepiej rozpuszczają się w tłuszczach. Podstawowym olejem takiej mieszanki do oczyszczania jest właśnie olej rycynowy. Takie oczyszczanie zmniejsza zaskórniki, zmniejsza wydzielanie sebum i przywraca skórze odpowiedni poziom nawilżenia. (to tylko ogromny skrót całej metody, kiedyś na pewno napiszę o tym więcej) 


6. Zabezpiecza końcówki - niewielka ilość oleju rycynowego pomoże nam ochronić końcówki przed czynnikami zewnętrznymi. Końcówki włosów są z nami najdłużej, dlatego warto szczególnie o nie zadbać. Zabezpieczenie ich olejem zmniejszy łamliwość i rozdwajanie się końców. Olej rycynowy świetnie nabłyszcza włosy - pod tym względem może się okazać lepszy niż niejeden jedwab. :)

7. Nawilża skórę - olej rycynowy jest emolientem, więc poprawia nawilżenie naszej skóry. Warto dodać kilka mililitrów do kąpieli, a z wody wyjdziemy z gładszą i bardziej miękką skórą. Osobiście mam bardzo suchą skórę na ciele i takie kąpiele z dodatkiem odrobiny oleju wpływają zbawiennie. Olej świetnie oczyszcza i nawilża naszą skórę. Sprawia, że jest bardziej sprężysta i nie potrzebuje już balsamu. Przynajmniej tego wieczora. :D

8. Doskonale nabłyszcza - olej rycynowy jest najbardziej błyszczącym olejem roślinnym, dlatego warto dodać go do własnoręcznie robionych kosmetyków. Świetnie sprawdzi się w składzie każdej pomadki i błyszczyka. Dodatkowo będzie nawilżał naszą skórę i chronił ją przed czynnikami zewnętrznymi. :)

9. Bardzo dobrze się pieni - mydła mające w składzie olej rycynowy lepiej się pienią i zapobiegają przesuszeniu skóry. Ciało jest nawilżone. Jeszcze nie próbowałam zrobić takiego mydła, ale z całą pewnością spróbuję. :)


Znacie inne metody wykorzystania tego cudownego oleju? Jakie są Wasze ulubione? :)

środa, 19 września 2012

Vaselina de cereza - Agatha Ruiz de la Prada

¡HOLA!

Czyli wazelina czereśniowa - Agatha Ruiz de la Prada. 
Nie mam większych problemów z pękaniem i pierzchnięciem ust. Nawet zimą mi to nie doskwiera, ale jest pewien produkt, bez którego nie wyobrażam sobie codziennej pielęgnacji. Czereśniowa wazelina do ust zauroczyła mnie swoim opakowaniem, zapachem i smakiem. Kupiłam ją w czerwcu 2011 podczas pobytu w Barcelonie. Od tego czasu używam jej prawie codziennie, a dzień w którym dobiję dna wciąż wydaje się bardzo odległy. Na szczęście. :D 

Skład: Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Cera Microcristallina (Microcrystalline Wax), Paraffin, Ceresin, Parfum (Fragrance), Tocopheryl, Acetate, Hydrogenated Vegetable Oil, Sorbitan Tristearate, Citronellol, Eugenol, Geraniol, CI 15850 (Red 7 Lake), CI 19140 (Yellow 5 Lake)

Cena: 4,00€ /15ml

 
Moja opinia: Wazelina została zapakowana w metalową puszeczkę. Kosmetyk upadł mi na ziemię niezliczoną ilość razy i muszę przyznać, że opakowanie jest naprawdę niezniszczalne. Ma zaledwie kilka drobnych rysek. Tak solidnie wykonane opakowanie ma też swój minus - wazelinę czasami ciężko jest otworzyć. Mając mokre bądź nakremowanie ręce jest to wręcz niemożliwe. Mi osobiście bardzo podoba się design tych wazelinek. Wszystkie rodzaje są bardzo kolorowe i nawet samo patrzenie na nie poprawia humor. :) Kosmetyk jest niesamowicie wydajny - przez rok i cztery miesiące zużyłam mniej więcej 2/3 opakowania. Stosunek objętości do ceny produktu jest jak najbardziej przyjemny. :) 


Moja wazelina ma czereśniowy smak i zapach, które na szczęście nie są bardzo chemiczne. Kosmetyk naprawdę przyjemnie pachnie, taką gumą balonową o smaku czereśni. Zapach jest bardzo intensywny - czuć go nawet z pewnej odległości. Wazelinka ma bogatą, tłustawą, ale nie lepką konsystencję. Na ustach dobrze się rozprowadza, pozostawiając subtelny kolor i blask. Delikatnie podkreśla naturalną czerwień ust. Świetnie nawilża, a tłusta warstewka skutecznie chroni przed czynnikami zewnętrznymi. Długotrwale pielęgnuje usta. Mimo nie najlepszego składu, nie podrażnia i nie wywołuje alergii. Ja nakładam ją pędzelkiem, bo nie lubię robić tego palcem. Nie zawsze mam możliwość umycia dłoni, dlatego zmuszona jestem mieć przy sobie pędzelek. Dosyć długo pozostaje na ustach, ale nie oszukujmy się - namiętnej randki niestety nie przetrwa, jednakże jest to produkt, który warto mieć w swojej torebce. Oprócz ust nawilży suche skórki wokół paznokci, łokcie czy zmarznięte kostki. Jest to naprawdę wszechstronny kosmetyk. Żałuję tylko, że jego skład nie jest bardziej naturalny.
Wydaje mi się, że w Polsce nie można kupić tych wazelinek stacjonarnie. Może jedynie na lotnisku. W ofercie znajdziemy 7 rodzai. Są to: tropikalna, kiwi, papaja, maracuja, malina, tutti frutti i czereśnia. Ja podczas następnego pobytu za granicą na pewno zaopatrzę się w kilka takich puszeczek. A wersje czereśniową z całą pewnością kupię ponownie. 


A co najczęściej gości na Waszych ustach? :)

poniedziałek, 17 września 2012

Crema nutritivo con manzana y avena - Oriflame

¡HOLA!

Czyli odżywczy krem z jabłkiem i owsem - Oriflame. 
Krem do twarzy jest podstawą pielęgnacji mojej cery, dlatego od tego kosmetyku oczekuję najwięcej.Moje cera jest mieszana, latem bardziej w kierunku tłustej, natomiast zimą w kierunku suchej. Mniej więcej rok temu szukałam dobrze nawilżającego kremu, który spisałby się w sezonie jesienno-zimowym. Przypadkiem trafił w moje ręce katalog Oriflame, w którym natknęłam się na wspomniany krem. Produkt od razu zauroczył mnie swoim wyglądem i zapachem, który niezaprzeczalnie kojarzy mi się z zapachem świąt Bożego Narodzenia. :)


Obietnice producenta: Lekka konsystencja kremu na dzień i na noc z organicznymi ekstraktami z czerwonego jabłka i owsa. Chroni skórę odżywiając ją i nawilżając. Pozostawia ją gładką i miękką w dotyku. (w katalogu opis był dłuższy, niestety w obecnym katalogu nie ma tego kremu)

Skład: AQUA, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, BUTYLENE GLYCOL, CETEARYL ALCOHOL, PEG-20 STEARATE, CETYL ACETATE, CAPRYLYL GLYCOL, CARBOMER, PARFUM, PHENOXYETHANOL, IMIDAZOLIDINYL UREA, GLYCERYL STEARATE, PEG-100 STEARATE, STEARYL ACETATE, DISODIUM EDTA, SODIUM HYDROXIDE, METHYLPARABEN, OLEYL ACETATE, PYRUS MALUS EXTRACT, PROPYLPARABEN, AVENA SATIVA KERNEL EXTRACT, ACETYLATED LANOLIN ALCOHOL, ETHYLPARABEN, POTASSIUM SORBATE, CITRIC ACID, CI 47005, CI 14700

Cena: 20-25zł / 75ml

Moja opinia: Opakowanie kremu wykonane jest z dobrej jakości plastiku w białym kolorze. Nakrętka jest nieco cieńsza, ale nie mniej solidna - krem wytrzymał kilka upadków i obyło się bez wgnieceń i zarysować na opakowaniu. Krem jest niesamowicie wydajny. Stosowałam go na noc regularnie przez trzy miesiące, czyli do końca lutego i od tego czasu co jakiś czas, kiedy czułam wyraźne przesuszenie cery. Przez cały ten czas zużyłam mniej więcej połowę opakowania, więc muszę przyznać, że krem jest bardzo wydajny. Jeśli niechcący zdarzyło mi się nabrać większą ilość, nakładałam go również na szyję i dekolt. Ma przyjemną, gęstą konsystencję, ale i tak szybko się wchłania. Ma delikatny, brzoskwiniowy kolor, co niestety zawdzięczamy niepotrzebnym barwnikom. Zapach, który uderzył mnie w nozdrza po otwarciu produktu jest niesamowity. Wyczuwam w nim nie tylko jabłko i owies, ale też jakby korzenne przyprawy, piernik i cynamon - istna magia świąt. :D 
Krem mnie nie uczulił, ani nie podrażnił, mimo swojego niedoskonałego składu. Minusem na pewno jest brak filtrów przeciwsłonecznych. Świetnie nawilża i odżywia nawet bardzo suchą skórę. Nie jest tłusty i szybko się wchłania, ale nie zostawia zmatowionej cery, jednakże podczas stosowania na noc zupełnie mi to nie przeszkadza. Po jego użyciu cera jest bardziej gładka oraz wyczuwalnie miękka. Zostawia na twarzy delikatną powłoczkę, która jest tak naprawdę niewyczuwalna i niewidoczna. Krem jest lekki i nie zapycha porów oraz nie powoduje wysypu niedoskonałości. Łagodzi podrażnienia, co zimą jest bardzo przeze mnie pożądane.
Krem stosowałam na noc, ale kilka razy użyłam go też na dzień. Podczas zimowych miesięcy sprawdził się świetnie również wciągu dnia. Według mnie nadaje się do stosowania pod makijaż - nie sprawia, że jest mniej trwały ani nie roluje się. Ja przez brak filtrów, wolę stosować go na noc.
Uważam, że jest to naprawdę przyjemny kosmetyk, zwłaszcza do stosowania zimą. Ma zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Jeśli jeszcze zobaczę go w katalogu Oriflame, z całą pewnością kupię go ponownie.


 Używacie kosmetyków Oriflame? Które są Wasze ulubione? :)

piątek, 14 września 2012

Acondicionador con aceite de babassu - Isana

¡HOLA!

Czyli odżywka z olejkiem babassu - Isana.
Bardzo Was przepraszam za tak długą nieobecność. Ten tydzień był wyjątkowo intensywny, ale też niesamowicie dla mnie ważny, jednakże już wracam z nowym postem. 
Jak pisałam we wrześniowej aktualizacji włosów, postanowiłam dać szansę wychwalanej w kosmetycznej blogosferze odżywce do włosów. Mowa oczywiście o wygładzającej Isanie z olejkiem babassu. Zabrałam ją ze sobą na wakacyjny wyjazd, ale nie sprawdziła się jako produkt do codziennego stosowania. Postanowiłam stosować ją raz na jakiś czas, lecz dłużej pozostawiać na włosach. Jeśli ciekawi Was co z tego wynikło, zapraszam do dalszej lektury. :)

Obietnice producenta: Długotrwałe wygładzenie oraz odczuwalna jedwabistość dla niesfornych i kręconych włosów. Odżywki z serii ISANA zawierają doskonale dobrane substancje wysokiej jakości gwarantujące włosom pielęgnację, jakiej potrzebują. Odżywcze składniki pielęgnacyjne, wzbogacone cennym olejkiem z babassu, wzmacniają włosy. Substancje czynne wysokiej jakości, ze specjalnym składnikiem zapobiegającym puszeniu się włosów, długotrwale wygładzają niesforne, kręcone pasma i sprawiają, że stają się one jedwabiście miękkie. Włosy łatwo się rozczesują i nabierają olśniewającego połysku.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Cetrimonium Chloride, Bis-diglyceryl Polyacyladipate-2, Orbignya Oleifera Oil, Behentrimonium Chloride, Hydroxyethylcellulose, Isopropyl Alcohol, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum, Citric Acid, Sodium Hydroxide.

Cena: 5-6zł / 300ml (do kupienia tylko w Rossmannie)


Moja opinia: Jak dla mnie jednym z minusów tego produktu jest opakowanie. Nie wiem dla czego, ale czasem dostaje się do niego woda i to w dużych ilościach. Wygląd nie jest ważny, ale jak wiadomo, czasami naprawdę umila użytkowanie. Mi osobiście nie podoba mi się też szafa graficzna odżywki Isany. Zaletą opakowanie jest to, że jest półprzeźroczyste i dokładnie widać ile kosmetyku jeszcze zostało. Odżywka zamykana jest na płaski zatrzask, na którym możemy postawić butelkę i wydobyć produkt do ostatniej kropli. 
Odżywka ma biały kolor i stosunkowo rzadką konsystencję, przez co czasami spływała z włosów. Ma bardzo przyjemny zapach, który utrzymuje się na włosach przez kilka godzin. Jest bardzo wydajna - nakładam jej dosyć sporo, a ubyło niecałe pół opakowania. 
Produkt ma fajny, krótki skład, jednakże nakładana na skalp może nieco wysuszać wrażliwców. Ja nakładałam ją tylko na włosy poniżej uszu i trzymałam w cieple (czepek foliowy i ręcznik) przez ok. 10-15 minut. Jeśli zostawiałam ją na krócej, nie widziałam żadnych efektów. Trzymana dłużej sprawuje się całkiem nieźle. Włosy są miękkie, nawilżone i dociążone. Po jej użyciu, moje włosy bardzo fajnie się błyszczą, a ten efekt naprawdę trudno wydobyć na moich włosach. Odżywka nie przyśpiesza przetłuszczania się włosów, nie podrażnia i nie wywołuje alergii. Odżywka Isany świetnie nadaje się jako baza do wzbogacania półproduktami. Lubię dodawać do niej nieco miodu, pantenolu, kreatyny bądź jakiegoś olejku. Stosowana sama, nie wywołuje szału. Odżywka nadaje się do delikatnego mycia włosów w ramach pielęgnacji CG. :)
Reasumując, jest to całkiem niezły produkt za bardzo niską cenę. Będzie odpowiedni zarówno dla początkujących włosomaniaczek, jak i dla osób, które chcą nieco oszczędzić. Jest bardzo dobrą bazą do wzbogacania półproduktami. Wydaje mi się, że lepiej sprawdzi się na prostych włosach, ale posiadaczki kręconych włosów też powinny być zadowolone, jeśli zostawią odżywkę na dłużej na włosach. Na razie szukam odżywki idealnej, ale za jakiś czas na pewno wrócę do Isany. Z całą pewnością kupię ponownie.

Znacie inne produkty tej firmy? Czy równie dobrze się zapowiadają? :)

niedziela, 9 września 2012

Mi pelo en septiembre '12

¡HOLA!

Czyli moje włosy we wrześniu '12.
Podczas ostatniego miesiąca priorytetem mojej walki o piękne włosy stało się zahamowanie ich wypadania. Zaczęłam pić skrzypokrzywę, łykać kapsułki z tranem i witaminami oraz wcierać Jantar. Miałam też w planach picie oleju lnianego, ale na tym froncie poległam. Z początku dodawałam go do jogurtów i przełykałam ze ściśniętym gardłem, ale po jakimś czasie stwierdziłam, że nie dam rady dłużej się tak męczyć, jednakże oleju lnianego nie wyrzuciłam. Postanowiłam olejować nim włosy i to był strzał w dziesiątkę. Na wstępie mojej przygody z olejowaniem oceniłam moje włosy jako nisko porowate i kupiłam zachwalany przez włosomaniaczki olej kokosowy. Okazało się, że się pomyliłam. Moje włosy mają średnią porowatość, w kierunku do wysokiej. Kochają len, migdał i oliwki. Olej kokosowy leży sobie w szafie i czeka na lepsze czasy

(zdjęcie bez flesza)
  
Skończyły się wakacje i zaczęło ranne wstawanie. W dni wolne mogę sobie pozwolić na umycie włosów rano, ale w roku szkolnym jest to niemożliwe. Musiałabym zaprzyjaźnić się z suszarką, a że nigdy się się lubiłyśmy - muszę nauczyć się myć włosy wieczorem. Rok temu też myłam je na noc, ale szłam spać z mokrymi włosami. Teraz już wiem, że mokre włosy są mniej odporne na uszkodzenia i staram się myć włosy kilka godzin przed pójściem spać, aby swobodnie wyschły. Olejowanie na noc też się skończyło (jeśli nie liczyć weekendów), więc muszę opracować nowy system. U mnie będzie z tym spory problem, ponieważ cierpię na chroniczny brak wolnego czasu, ale spróbuję nad tym popracować. :) 
Muszę też wybrać się do fryzjera na podcięcie końcówek i wycieniowanie włosów. We wrześniu popracuję też nad lepszym nawilżeniem włosów przed nastaniem sezonu grzewczego. No i wybiorę się na zakupy po czapkę na zimę. Zazwyczaj chodziłam w kapturze, bo nie lubiłam czapek. W tym roku zmądrzałam i postanowiłam znaleźć coś w czym będę wyglądać nieźle. Mam nadzieję, że włosy się za to odwdzięczą, gdy tylko nastanie wiosna.

(zdjęcie z fleszem)

W sierpniu zaczęłam też przygodę z rosyjskimi kosmetykami, o czym pisałam TUTAJ. I to był kolejny strzał w dziesiątkę. Moje włosy pokochały zioła i już wiem, że zostanę przy nich, bo bardzo dobrze się spisują. Szamponem Alterry 'Bambus i papaja' myłam włosy raz w tygodniu, aby lepiej je oczyścić. Wtedy też nakładałam odżywkę Isany z olejem  babassu. W taki sposób dawałam odpocząć moim włosom od ziół, z którymi też nie należy przesadzać. Okazało się, że takie rozwiązanie sprawuje się u mnie niesamowicie dobrze. Skręt się poprawił, a włosy są bardziej nawilżone. Mocniejsze oczyszczanie na co dzień nie służy moim włosom. Jako odżywki b/s używałam oczywiście mojej niesamowitej mgiełki na bazie soku z aloesu, na którą przepis podałam Wam TUTAJ. Za każdym razem zmieniam nieco recepturę, aby zobaczyć jakie połączenia najbardziej służą moim włosom. Za jakiś czas spróbuję stworzyć coś zupełnie nowego. Mam już nawet parę pomysłów. :D

 (zdjęcie z fleszem)

W sierpniu stosowałam też moją ukochaną maskę z biovaxu dla włosów wypadających, ale znacznie rzadziej, ponieważ zaczęłam używać balsamu na łopianowym propolisie właśnie jako maski. Sam w sobie jest bardzo dobry - przede wszystkim ogranicza wypadanie włosów, ale mógłby nieco lepiej nawilżać włosy. Następnym razem spróbuję dodać do niego pantenolu, miodu, bądź żelu lnianego. Zobaczymy jak sobie poradzi w takim towarzystwie. Mam zamiar też wypróbować jakąś nową maskę. Może kallos, bingospa albo glorię. Coś mocno nawilżającego.
Jakie są Wasze ulubione maski do włosów? Znacie jakieś godne uwagi? :)

czwartek, 6 września 2012

DIY - Gel de linaza

¡HOLA!

Czyli DoItYourself - żel lniany.
Niejednokrotnie wspominałam na blogu o kosmetyku, którego stosuję do stylizacji moich loków. Zdecydowałam się na wykonanie go, po wczytaniu się w składy produktów do włosów. Większość z nich oparta jest na alkoholu, który niemiłosiernie wysusza nasze włosy i silikonach, które je oblepiają, abyśmy niczego nie zauważyły i myślały, że nasze włosy są najszczęśliwsze na świecie. Pianki do włosów składają się w 90 % koncentratu do modelowania włosów oraz w 10% z propelantu, gazu, który nadaje piance pulchną konsystencję. W piankach  i żelach znajdziemy też silikony. Czy więc warto dbać o włosy, aby potem potraktować je chemicznym stylizatorem? Nie warto. Szkoda zarówno naszego czasu, jak i pieniędzy. 
Na początku swojej przygody z włosomaniactwem natknęłam się na wzmiankę o całkowicie naturalnym produkcie, który możemy zrobić zupełnie same. Mowa oczywiście o żelu lnianym. No i przepadłam. Taki żel wykonuje się z siemienia lnianego, czyli nasion lnu zwyczajnego. Nasiona te zawierają nienasycone kwasy tłuszczowe, spore ilości białek, fitosterole, duże ilości witamin i minerałów: witaminę E, witaminę B6, tiaminę, niacynę, kwas foliowy, potas, magnez, fosfor, żelazo, cynk i wapń. 


Składniki, ok. 100ml:
2 łyżki siemienia lnianego (niezmielonego)
250ml wody

Zalać siemię lniane wodą i gotować na małym ogniu przez 15 minut, bardzo często mieszając. Po upływie czasu zdjąć z ognia i natychmiast przelać przez sitko o małych oczkach do pojemniczka, w którym będziemy go trzymać. Jeśli poczekamy z przecedzeniem żelu, mocno nam zgęstnieje i nie będzie to już możliwe. Odstawić na 12 godzin. Gotowy żel należy przechowywać w lodówce. Po upływie 1-1,5 tygodnia przygotować nowy żel. 

Taki własnoręcznie robiony żel jest świetny, ponieważ nie tylko podkreśla skręt fal i loków, ale też niesamowicie nawilża włosy. Nie skleja ani nie obciąża włosów. Już mała ilość sprawdzi się idealnie. Włosy są po nim miękkie, bardziej błyszczące i mniej się puszą. Loki są bardziej sprężyste. Oczywiście, taki własnoręcznie robiony żel jest mniej trwalszy i możemy zaobserwować osłabienie skrętu po kilku godzinach, ale z całą pewnością jest o wiele bardziej zdrowy dla naszych włosów - będą odżywione, a nie wysuszone, jak po użyciu drogeryjnych stylizatorów. Minusem dla niektórych będzie konieczność trzymania żelu w lodówce i robienia nowego co kilka dni, jednakże dla mnie nie jest to uciążliwe. Jestem w stanie poświęcić te 15 minut tygodniowo z mojego życia. :D Kwestia zapachu jest oczywiście indywidualna, mi się nie podoba, ale jestem w stanie go znieść, bo nie utrzymuje się na włosach. 


Żelu lnianego można też używać jako maski do włosów. Możemy połączyć go z żółtkiem i miodem, a potem nałożyć na włosy przed myciem i zostawić na ok. 30-60 minut. Taka maska jest niesamowitym nawilżaczem, więc wszystkie kręconowłose będą naprawdę zadowolone (ale i prostowłosym przyda się nieco więcej nawilżenia. Żel lniany możemy też pomieszać z drogeryjna maską i nałożyć na włosy po ich umyciu. Obie wersje dadzą lepsze efekty, jeśli utrzymamy ciepłą temperaturę maski lnianej. Możemy pozostać w ciepłej kąpieli, ale czepek foliowy i ręcznik też zdadzą swój egzamin. Naprawdę polecam Was wypróbować taki własnoręcznie robiony żel, bo tańszego i zdrowszego stylizatora nigdzie nie znajdziecie. :)
Z czasem będę się starała jeszcze bardziej go udoskonalić. Może uda mi się jeszcze bardziej podkreślić skręt lub pozbyć się lnianego zapachu. Mam nadzieję, że znajdę przepis idealny.
Więcej o żelu lnianym możemy przeczytać w TYM wizażowym wątku. 

Próbowałyście żelu lnianego na swoich włosach? Jakie były Wasze odczucia?

niedziela, 2 września 2012

Mascarilla exfoliante de semillas de fresas

¡HOLA!

Czyli peeling do twarzy z nasion truskawek. 
Słyszałyście pewnie nie raz o bazie blogów włosomaniaczek czy szafiarek? W sieci znajdziemy też spisy blogów kulinarnych, fitnessowych oraz paznokciowych, jednakże do tej pory brakowało pewnej grupy osób. Kogo? Ceromaniaczek! Dziewczyn, które dają o pielęgnację cery, mają nowatorskie metody pielęgnacyjne i są żądne wiedzy na temat dbania o skórę twarzy. Pomimo tego, że jestem w blogosferze od niedawna, udało mi się do nich dołączyć. Co za tym idzie, na blogu pojawi się więcej postów na temat pielęgnacji twarzy.  (TU możecie znaleźć spis ceromaniaczek)
Moja cera jest mieszana. Błyszczy się w strefie T, ale również ma tendencję do okresowego wysuszania. Zima potrafi mi naprawdę dopiec i moja skóra momentalnie się wysusza. Należę też do wrażliwców i muszę bardzo uważać na swoje kosmetyki. Parę razy zdarzyło mi się podrażnić swoja cerę i wywołać alergię. Nie mam problemów z naczynkami ani trądzikiem. Ogólnie kondycję swojej cery określiłabym jako bardzo dobry. :)
Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moim odkryciem ostatnich miesięcy, czyli peelingiem do twarzy z nasion truskawki, kupionym na ZSK. Jako, że z natury jestem bardzo niecierpliwa i cierpię na chroniczny brak wolnego czasu, wolę peelingi mechaniczne od tych enzymatycznych. Te mechaniczne są też mocniejsze. Kosmetolodzy polecają je osobom o cerze tłustej, mieszanej, bądź normalnej. Peeling z nasion truskawki kupiłam z nadzieją, że będzie pachniał truskawkami. Tak wiem wiem, naiwna jestem. xD 


Obietnice producenta: Wysuszone i drobno zmielone nasiona truskawek. Owoce truskawek są źródłem wielu cennych substancji czynnych oraz kwasów owocowych, pektyn i błonnika.
Za pomocą peelingu owocowego usuwamy mechanicznie - ścieramy wierzchnią warstwę skóry, głównie obumarły naskórek. Usunięcie tej warstwy skóry powoduje pobudzenie do szybszego wzrostu i odnowy warstwy naskórka, oraz pobudza do wzrostu komórki warstw głębszych. Efektem regularnego stosowania peelingów jest pogrubienie się warstw żywych komórek skóry, natomiast cieńsza staje się warstwa rogowa. Peeling mechaniczny pobudza mikrokrążenie skórne i dotlenia skórę. Wyrównuje się koloryt skóry. Skóra staje się bardziej elastyczna i gładsza.

Cena: 3,99 zł / 50g
  
Moja opinia: Zmielone i wysuszone nasiona truskawki otrzymujemy w plastikowym, odkręcanym słoiczku. Podczas otwierania nic się nie wysypuje ani nie unosi w powietrze, brudząc przy tym otoczenia. Do przygotowania peelingu potrzebujemy białej glinki, kwasu hialuronowego i odrobiny wody. Możemy też opracować inne metody, gdyż peeling stanowi oddzielny produkt. Ja dodawałam do niego oleju migdałowego i oliwy z oliwek, przez co był jeszcze bardziej delikatniejszy, ale wciąż tak samo dobrze radził sobie z oczyszczaniem twarzy. Jak na mój gust, proporcje podane na tronie sklepu są zbyt duże. Używałam 2ml peelingu, 1ml białej glinki, 1ml kwasu hialuronowego, 3ml wody i ewentualnie 1ml oleju. Powstawał mi peeling o konsystencji śmietany 12%. Jeśli dodamy więcej peelingu, a mniej glinki, produkt będzie mocniej ścierał. 
Ten produkt jest naprawdę niesamowicie wydajny. Używam go od półtorej miesiąca i chyba nigdy go nie zużyję. Data ważności kończy się w czerwcu 2014 roku, więc mam trochę czasu. Jest tani, wydajny, naturalny i przynosi niesamowite rezultaty. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że nadawałby się nawet do suchej cery, ponieważ jest niezwykle delikatny, a przy tym dobrze ściera martwy naskórek. Masuję nim twarz przez ok. 1-2 minuty. Peeling nie podrażnił mi twarzy, a delikatne zaczerwienienie znika po kilku minutach. Daje uczucie niesamowicie gładkiej skóry, doskonale oczyszcza i zmiękcza cerę. Jest źródłem witamin, pektyn, błonnika i kwasów owocowych. Naprawdę wato się skusić. Z całą pewnością kupię ponownie. :)

Stosujecie peelingi drogeryjne czy stawiacie na naturę? Jakie są Wasze ulubione? :)

sobota, 1 września 2012

Las compras de agosto '12

¡HOLA!

Czyli zakupy sierpniowe.
W zeszłym miesiącu obiecałam sobie zakup rosyjskich kosmetyków. Swoją obietnicę spełniłam, o czym mogłyście przeczytać tutaj, jednakże postawiłam sobie warunek, który miał na celu ograniczenie wizyt w drogeriach do minimum. W tym miesiącu kupiłam naprawdę niewiele i muszę przyznać, że mogę być z siebie dumna, zwłaszcza, że oprócz zakupów w kalinie nie kupiłam nic do pielęgnacji włosów. :D Pomimo tego, że kupiłam tylko (a może dla niektórych aż?) sześć produktów, we wrześniu postaram się wydenkować jak najwięcej tych, które już posiadam w swoich zbiorach. Niestety ostatnio więcej kupowałam niż zużywałam i nie jestem z tego powodu zadowolona, bo z reguły jestem wierna świadomemu konsumpcjonizmowi i na zakupy chodzę po coś. Zawsze wierzyłam, że tak naprawdę potrzebujemy mniej niż nam się wydaje, a później założyłam bloga. I przepadłam. :D


1. Rossmann, Isana, Krem do ciała z masłem shea i kakao - potrzebowałam czegoś nowego do nawilżania ciała, ponieważ (co bardzo mnie zdziwiło) mój ukochany czerwony balsam z Garniera do skóry bardzo suchej przestał działać. Wydaje mi się, że się na niego uodporniłam i moja skóra potrzebuje po prostu przerwy. Niestety jestem posiadaczką bardzo suchej skóry, co w okresie jesienno-zimowym, kiedy non stop noszę rajstopy tylko się wzmaga. Nie wiem, jak krem z Isany poradzi sobie z taką podbramkową sytuacją, ale jak na razie nawet się polubiliśmy. Zauroczył mnie zapach tego kosmetyku - jest naprawdę nieziemski. Krem dobrze nawilża ciało, ma treściwą konsystencję i jest niesamowicie wydajny. Zastanawiam się ile faktycznie zajmie mi zużywanie go. Czytałam na blogu Natalii o jego innym działaniu - na włosy. Podobno efekty są świetne, zamierzam wypróbować u siebie. Mam nadzieję, że moje wybredne włosy się z nim polubią. Jeszcze nie wiem czy kupię ponownie. 
2. Bioderma, Sensibio H2O, Płyn micelarny do cery wrażliwej - podczas wizyty w super-pharmie trafiłam na dużą promocję i dwupak wylądował w moim koszyku. Wstyd się przyznać, ale to moje pierwsze podejście jeśli chodzi o płyny micelarne, ale na pewno nie ostatnie. Jest niesamowicie delikatny, a przy tym świetnie oczyszcza - może być stosowany jako samodzielny produkt. Radzi sobie świetnie nawet z mocniejszym makijażem. Nie podrażnia, ani nie uczula. Jedyne co mi w nim przeszkadza to zapach i to dziwne uczucie lepkości, do którego powoli staram się przyzwyczaić. Z całą pewnością kupię ponownie.
3. Eveline, Slim Extreme 3D Spa!, Serum intensywnie wyszczuplające + ujędrniające antycellulit -  po rozpoczęciu intensywnych ćwiczeń z Ewą Chodakowską (o czym pisałam Wam tutaj) postanowiłam wspomóc się tym serum. Nie wierzę w magiczne wyszczuplenie, ale chciałabym ujędrnić swoją skórę. Mam nadzieję, że pomoże mi w walce z cellulitem, który zamieszkał na moich pośladkach i udach. Używam go co wieczór wraz z masażerem i czekam na efekty. W upalne wieczory podobało mi się to przyjemne uczucie chłodzenia, ale nie mam pojęcia jak ja wytrzymam to zimą. Ma całkiem niezłe oceny na wizażu, wiec mam nadzieję, że i u mnie się sprawdzi. Nie wiem czy kupię ponownie.
4. Essence, Colour & Go, Lakier do paznokci - zakupiłam dwa odcienie nr 112 time for romance i nr 78 blue addicted. Niebieskiego jeszcze nie używałam, ale różowy jest śliczny, jednakże miałam naprawdę ogromne problemy ze zmyciem go. Nałożyłam na paznokcie odżywkę, lakier bazowy, lakier essence i top coat. Przy zmywaniu zeszło wszystko oprócz błyszczących drobinek z essence. Musiałam zrobić naprawdę nocny peeling. Nie wiem co zrobiłam źle. Jeszcze nie wiem czy kupię ponownie. 
5. Carma Laboratories, Carmex Lip Balm, Balsam do ust w słoiczku - używają go wszyscy, a ja dopiero kupiłam swój pierwszy. Podobno jest niesamowity. Nie wiem jak sprawdzi się na moich ustach, bo obiecałam sobie, że otworzę go dopiero jak zużyję kilka innych balsamów z mojej kolekcji. Nie mam większych problemów z pękaniem czy pierzchnięciem ust, ale wiadomo, że w zimę u wszystkich się to nasila. Mam nadzieję, że carmex będzie sprzymierzeńcem w walce z zimową aurą. :) Jeszcze nie wiem czy kupię ponownie. 

Znacie te produkty? Lubicie czy uważacie za kosmetyczne buble? Jak Wasze zakupowe łupy w tym miesiącu? :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...