niedziela, 24 lutego 2013

Las compras de febrero '13

¡HOLA!
  
Czyli zakupy lutowe '13.

W styczniu nie było tego rodzaju notki z prostej przyczyny. Styczeń był miesiącem denkowania i omijania drogerii kosmetycznych, ale nie z powodu oszczędzania czy pozbywania się zalegających zapasów. W ubiegłym miesiącu miałam masę nauki i kompletny brak czasu. Nie miałam też potrzeby kupowania nowych rzeczy, bo nazbierało się u mnie sporo zapasów, które ładnie wyczyściłam. Teraz mam o wiele więcej miejsca. Mogłam też w lutym z czystym sumieniem udać się na zakupy kosmetyczne. W końcu blogerka kosmetyczna nie może tak po prostu przestać pisać o kosmetykach, prawda? A zatem, zapraszam na zestawienie lutowych nowości. :)


1. Rossmann, Isana, Krem do rąk z masłem shea i kakao - skusiłam się na krem z limitowanej edycji, pamiętając zapach kremu do ciała właśnie z kakao i masłem shea, o którym pisałam TUTAJ. Krem do rąk również uwodzi zapachem, ale to nie jedyna jego zaleta. Ma świetny skład, lekką konsystencję i całkiem nieźle nawilża. Używam go od jakiegoś tygodnia, więc nie wiem, jak działa na dłszą metę, ale jestem pewna, że kupię go ponownie.
2. Nivea, Owocowa pielęgnacja, Pomadka ochronna, Fruity Shine Strawberry - do tej pomadki wracałam wielokrotnie, gdyż uwielbiam kolor, jaki pozostawia na ustach. Naprawdę ładnie się prezentuje i całkiem nieźle nawilża, chociaż na zimę niewystarczająco. Na pewno będę jej używać, gdy zrobi się cieplej, a moje usta nie będą potrzebowały silnie nawilżającego opatrunku. Z całą pewnością kupię ją ponownie.
3. Anna, Nafta kosmetyczna z sokiem pokrzywy - do nafty wracam po bardzo długiej przerwie. Używałam jej jeszcze przed okresem włosomaniactwa. Pamiętając świetne efekty, jakie dawała na moich włosach, postanowiłam do niej wrócić. Wkrótce napiszę o niej dłuższą notkę. Na razie chcę przetestować ją w różnych kombinacjach i stosowaną na różne sposoby. Jedno jest pewne - z całą pewnością kupię ją ponownie.
4. Rossmann, Fuss Wohl, Krem do stóp z łoju jelenia - musicie wierzyć, że ja też byłam zszokowana, kiedy przeczytałam nazwę tego kremu. Z pewnością jest to jedna z najbardziej egzotycznych nazw, jakie widziałam. Postanowiłam porządnie zadbać o moje stopy, aby latem prezentowały się nieskazitelnie. Używam krótko tego kremu, ale muszę przyznać, że jest świetnym sprzymierzeńcem. Naprawdę dobrze nawilża i regeneruje skórę stóp. odczuwalnie bardziej miękkie i gładsze. Na pewno kupię go ponownie.
5. Rossmann, Isana Med, Krem na noc z mocznikiem 5% - używam go od tygodnia, więc nie mogę nic powiedzieć. Nie mam o nim wyrobionego zdania. Niby nawilża, ale jakoś tak niewystarczająco. Poza tym matuje skórę, co na noc nie jest mi zupełnie potrzebne. Mam wrażenie, że moja skóra potrzebuje go naprawdę dużo, a potem rano budzę się ze złuszczonym kremem na policzkach. Nie wiem, co o nim myśleć. Nie jestem pewna, czy kupię go ponownie.
6. Apis, Krem nawilżający z miodem i kozim mlekiem - naprawdę cudowny kosmetyk. Jego recenzję możecie przeczytać TUTAJ. Szczerze polecam. Z całą pewnością kupię go ponownie.


7. Miss Sporty, So Clear, Korektor antybakteryjny - mam mieszane uczucia co do tego korektora. Niby stapia się z moją skórą i pokrywa niedoskonałości, ale nic z nimi nie robi. Po jakimś czasie całkowicie znika z twarzy bądź zmienia swój kolor i ciemnieje. Nie wiem, czy kupię go ponownie.
8. Neutrogena, Szybko wchłaniający się krem do rąk - jeszcze go nie używałam, więc nic nie mogę o nim powiedzieć. Leży sobie w szafie i czeka na swoją kolej. Nie wiem, czy kupię go ponownie.
9. Neutrogena, Ochronny sztyft do ust - bardzo fajna pomadka ochronna. Tak jak przypuszczałam, Carmex nie sprawdza się u mnie zimą. Używam go tylko wtedy, gdy jestem w domu, bo wyjście z nim na ustach, powoduje, że jest mi jeszcze zimniej i cała się trzęsę. Na pewno to uczucie chłodu będzie przyjemne latem, ale teraz wolę stosować zwykłe pomadki ochronne, takie jak z Neutrogeny. Ta bardzo dobrze nawilża i otula usta tłustą warstwą która chroni je przed działaniem czynników zewnętrznych. Nie lepi się przy tym, co jest ogromnym plusem. Ma wysoki filtr. Z całą pewnością kupię ją ponownie.
10. Rossmann, Synergen, Antybakteryjny puder kompaktowy - postanowiłam zrobić sobie przerwę od pudru Rimmela, którego używam niezmiennie od ok. trzech lat. Padło na znany rossmannowski produkt. Czytałam o nim sporo pozytywnych opinii na wizażu, więc postanowiłam go kupić. Nie używałam go jeszcze, ale czeka w szafie na swoją kolej. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. Nie wiem jeszcze, czy kupię go ponownie.
11. Bourjois, Płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu - mój faworyt do demakijażu. Jest absolutnie cudowny. Robi dokładnie to, co powinien. Jego recenzję możecie przeczytać TUTAJ. Z całą pewnością kupię go ponownie.


 Jak Wasze lutowe zdobycze? Udało się Wam kupić coś ciekawego? :)

wtorek, 19 lutego 2013

Bálsamo para los labios con manzana y avena - Oriflame

¡HOLA!
  
Czyli balsam do ust z czerwonym jabłkiem i owsem - Oriflame.

Pamiętacie mój post o odżywczym kremie, którego zapach kojarzył mi się ze świętami Bożego Narodzenia? Jeśli nie, a jesteście zainteresowane, znajdziecie go TUTAJ. Dzisiaj przyszła kolej na recezję balsamu do ust z tej samej serii, który mile mnie zaskoczył. Chociażby samym zapachem, który jest identyczny, jak kremu. Cudownie szarlotkowy. :D

Obietnice producenta: Balsam do ust z organicznymi ekstraktami z czerwonego jabłka i owsa chroni usta przed wysuszeniem i pozostawia je miękkie i gładkie.

Skład: POLYBUTENE, PENTAERYTHRITYL TETRAISOSTEARATE, HYDROGENATED POLYDECENE, BUTYROSPERMUM PARKII BUTTER, HYDROXYSTEARIC ACID, SQUALANE, PARFUM, RICINUS COMMUNIS SEED OIL, ORYZA SATIVA CERA, TOCOPHERYL ACETATE, POLYETHYLENE, HELIANTHUS ANNUUS SEED OIL, PROPYLPARABEN, AVENA SATIVA KERNEL EXTRACT, PYRUS MALUS EXTRACT, CI 15850

Cena: ok. 10 zł / 6g

Moja opinia: Balsam został zapakowany w mały, plastikowy słoiczek. Idealnie nadaje się do noszenia w torebce. Wytrzymał kilka upadków i codzienne noszenie w torebce, co jak wiadomo jest niezłą szkołą przetrwania. :D Te kilka miesięcy nie zostawiły na nim nawet ryski, więc muszę przyznać, że opakowanie jest naprawdę wytrzymałe. Największą zaletą tego kosmetyku jest jego wydajność. Wystarczy naprawdę niewiele, aby ładnie pokryć całe usta. Ja nakładam go za pomocą pędzelka, który nie był do niego dołączony. Taki sposób aplikacji jest najwygodniejszy, ponieważ balsam ma nieco dziwną konsystencję. Lejącą i gumowatą jednocześnie. Bliżej mu w stronę lekkiego błyszczyka niż gęstego odżywczego balsamu typu Carmex, ale całkiem nieźle spełnia swoje zadanie.
Balsam ma czerwony kolor, który na ustach prezentuje się wyjątkowo ładnie. Nie jest mocny, przez co wygląda naturalnie. Ja uwielbiam takie delikatnie błyszczące, czerwone usta. Efekt przypomina nieco truskawkową pomadkę z Nivei, ale jest bardziej naturalny, podkreślający naturalną czerwień ust. 
Przepięknie pachnie. Jak już wspominałam, dla mnie jest to zapach świąt Bożego Narodzenia. Jabłko, piernik, cynamon, szarlotka. Uwielbiam ten zapach i ubolewam nad typ, że zaraz po nałożeniu na usta, ulatnia się. 
Ma naprawdę dobry skład. Znajdziemy w nim mnóstwo substancji nawilżających m.in. masło shea i olej rycynowy. Bardzo dobrze nawilża, a tłusta warstewka skutecznie chroni przed czynnikami zewnętrznymi. Długotrwale odżywia i  pielęgnuje usta. Świetnie rozwiązuje problem popękanych i spierzchniętych ust. Nie podrażnia i nie wywołuje alergii. Ma lepką konsystencję, więc trzeba uważać, żeby nie pokleił nam włosów, które rozwiewa wiatr.
Według mnie jest to naprawdę dobry balsam, który oprócz odżywienia naszych ust, ładnie je podkreśli. Ja bardzo lubię mieć go na ustach. Z całą pewnością kupię go ponownie. 

Posiadacie jakieś smakowe balsamy do ust czy wolicie bezbarwne pomadki?  

niedziela, 17 lutego 2013

30 Day Shred - resumen y resultados

¡HOLA!
  
Czyli 30 Day Shred - podsumowanie i efekty.

Skończyłam! Pierwszy trening Jillian Michaels odhaczony! Co prawda miało to miejsce nieco ponad tydzień temu, ale wcześniej nie miałam czasu, aby napisać jego podsumowanie, za co Was przepraszam. Teraz, kiedy już dało mi się znaleźć chwilkę, jakby to powiedziała Jillian, nie ma więcej wymówek. Jesteście ciekawe? Zapraszam na recenzję. :)


O programie
30 Day Shred powstał w 2008 roku, więc wiele z Was na pewno już o nim słyszało bądź go przećwiczyło. Jest to program interwałowy, który wykonuje się przez 30 dni, bez ani jednego dnia przerwy (chociaż ja miałam kilka dni przerwy spowodowanych chorobą). Składa się z 3 leveli, więc na każdy z nich przypada równo dziesięć dni. Levele różnią się od siebie pod względem trudności, ale według mnie jest to kwestia sporna, zwłaszcza w przypadku dwóch ostatnich. 
Podczas treningów Jillian towarzyszą dwie dziewczyny - Natalie i Anida. Pierwsza pokazuje wersję dla zaawansowanych, a druga dla początkujących. Jillian robi coś pomiędzy oraz tłumaczy, jak wykonywać poszczególne ćwiczenia i czego nie robić. 
Do treningu z Jillian potrzebujemy dwóch hantli. Ja takie po 1kg każde, ale moje ręce są jeszcze naprawdę słabe. Za jakiś czas, na pewno kupię sobie cięższe, bo te przestają mi wystarczać. :) Przyda się też mata, bo sporo ćwiczeń wykonujemy na podłodze, ale ja jej nie mam, więc ćwiczę na dywanie. Warto też zaopatrzyć się w butelkę wody, aby napić się, kiedy tylko będziemy tego potrzebowały.
Każdy level składa się ze stałych elementów: rozgrzewki, części głównej oraz rozciągania. Na część główną przypadają trzy obwody trwające po 6 minut. Na każdy obwód przypada: 3 minuty ćwiczeń siłowych, 2 minuty cardio oraz 1 minuta ćwiczeń na brzuch. Całość zajmuje mniej więcej pół godziny. Może się Wam wydawać mało, ale to nic bardziej mylnego. Jillian daje naprawdę nieźle popalić! :D

Level 1 
Bardzo lajtowy, przeze mnie traktowany jako rozgrzewka. Jest też zdecydowanie najmniej zmodyfikowany. Bazuje na podstawowych ćwiczeniach. Po pierwszych dwóch dniach miałam delikatne zakwasy, które szybko zniknęły i nie pokazały się aż do końca treningu. Podczas tego levelu robiłam sobie jedną przerwę mniej więcej w połowie, aby się napić. Nie miałam większych problemów z wykonaniem treningu w wersji zaawansowanej. Z Anidą robiłam jedynie damskie pompki, więc jestem z siebie naprawdę zadowolona. Naprawdę warto zacisnąć zęby i ćwiczyć trudniejsze wersje, chociaż ten level nie jest mocno zmodyfikowany. Większość ćwiczeń dziewczyny robią identycznie. 


Level 2
Zdecydowanie najtrudniejszy i dający największy wycisk. Różnica między pierwszym i drugim levelem jest kolosalna (ja osobiście zamieniłabym level 2 i 3 kolejnością). Trening jest znacznie bardziej dynamiczny i angażujący więcej mięśni. Sporo ćwiczeń w pozycji do pompek (plank), co dla mnie, mającej słabe ręce było naprawdę trudne. Większość ćwiczeń wykonywałam w wersji podstawowej, a i tak byłam wykończona. Najgorszym ćwiczeniem było ostatnie ćwiczenie na abs, czyli plank twist (z pozycji plank wykonujemy skręty przenosząc kolano pod tułowiem w przeciwną stronę), bo moje ręce były wykończone po poprzednich ćwiczeniach. Potrzebowałam dwóch przerw na łyk wody.


Level 3 
Po wycisku z drugiego levelu, bałam się tego finałowego i nieco się zawiodłam. Zamieniłabym go z levelem drugim, bo jest znacznie łatwiejszy od poprzednika. Według mnie jest nawet porównywalny do pierwszego, ale angażuje więcej mięśni i nieco bardziej męczy. Mam wrażenie, że Jillian nieco odpuściła w tym levelu. Szczerze znienawidzonymi ćwiczeniami były siłowe z pierwszego obwodu, czyli walking plank elbow i supermany. Potem idzie już z górki. No dobra jumping lunges nie robiłam, tylko wersję Anidy. Po tym levelu byłam zmęczona, ale wciąż chciałam robić coś jeszcze. 


Efekty
Ogólnie nie są najgorsze i jestem z nich zadowolona. Zauważyłam wyraźnie wysmuklenie ciała i nabranie ładniejszych kształtów. Nie zgubiłam dużo centymetrów, ale nie na tym mi zależało. Jestem szczupła, więc moim celem nie jest schudnięcie, ale zamiana tkanki tłuszczowej na mięśniową. Największą różnicę widzę w ramionach, pośladkach i brzuchu, które ładnie się wyrzeźbiły. Okazało się, że mam jakieś mięśnie w ramionach, mój brzuch znacznie się wysmuklił i stwardniał, a pośladki ładnie podniosły i zaokrągliły. Znacznie zmniejszył się też cellulit, a skora jest bardziej jędrna. Jestem naprawdę zadowolona. Myślę, że efekty byłyby znacznie lepsze, gdybym lepiej się odżywiała, ale nad dietą muszę jeszcze popracować. Potrzebuję nieco przybrać na wadze i zamienić kilogramy w mięśnie. Może to niektórych dziwić, ale przyznam się Wam, że mierząc 160 cm, ważę 51 kilogramów. Podczas 30 Day Shred moja waga stała w miejscu, co i tak jest sukcesem, bo bałam się, że mogę schudnąć. Liczyłam na większe wyrobienie mięśni, ale nie jest źle. :)

Podsumowanie 
Największą zaletą tego treningu jest uniwersalność. Może go wykonywać naprawdę każdy. Jest fajny dla osób, które dopiero zaczynają zmieniać swoje życie, bo pomaga rozgrzać się i rozruszać. Na wykonanie treningu potrzebujemy pół godziny. Co to jest? Nic. Każdy jest w stanie wygospodarować 30 minut dziennie. Wystarczy poświęcić odcinek serialu, szperanie w Internecie, wstać trochę wcześniej, po prostu ruszyć się z kanapy. 30 minut. Tylko tyle potrzebujemy, żeby po miesiącu zobaczyć realne efekty naszej pracy. Jillian jest niesamowicie energiczną i motywującą osobą. Uwielbiam, kiedy krzyczy, przedrzeźnia, śmieje się. To niezwykle pozytywna trenerka. Jedno spojrzenie na nią, sprawia, że wracają mi siły i chęci do ćwiczeń, bo dzięki niej wiem, że dam radę! :)


Ćwiczycie z Jillian? Które programy są według Was najlepsze? 

wtorek, 12 lutego 2013

Crema anti-arrugas de noche con rosa silvestre - Alterra

¡HOLA!
  
Czyli krem przeciwzmarszczkowy na noc z dziką różą - Alterra. 

Moja cera nocą potrzebuje regeneracji i odżywienia. Lubię kiedy rankiem jest wypoczęta i promienna. Zależy mi też, aby skład takiego kremu był naturalny, nienapakowany konserwantami, barwnikami, silikonami. Znalezienie idealnego kremu niestety często graniczy z cudem. Dobych dla naszej cery kosmetyków, wbrew pozorom, jest na rynku naprawdę mało. Na szczęście kiedy brak już nadziei, zawsze pozostaje nam Alterra. :)
Krem przeciwzmarszczkowy na noc kupiłam pod wpływem impulsu. Wybrałam się do Rossmanna po krem na noc i po przeczytaniu składów kilkunastu kosmetyków, tracąc nadzieję, że cokolwiek kupię, natknęłam się na ten niepozorny kosmetyk. Na pierwszy rzut oka, skład wydał mi się nie najgorszy, więc postanowiłam dać mu szansę. 


Obietnice producenta: Krem przeznaczony do pielęgnacji skóry młodej i wymagającej, stanowi idealne uzupełnienie kremu na dzień Alterra z wyciągiem z dzikiej róży. Starannie dobrany zestaw substancji aktywnych chroni, rozpieszcza i regeneruje skórę dzięki zawartości oleju arganowego oraz masła Shea. Wartościowy olej z dzikiej róży w połączeniu z ekstraktem z winogron, oliwą z oliwek oraz olejem sojowym wygładza skórę działając nawilżająco. Ceramidy, naturalny koenzym Q10 i kwas hialuronowy chronią przed niekorzystnym działaniem wolnych rodników i przeciwdziałają przedwczesnemu starzeniu się skóry. Przy regularnym stosowaniu kremu skóra staje się wyraźnie nawilżona, jej struktura sprawia wrażenie gładkiej i jednolitej a zmarszczki ulegają widocznemu spłyceniu.  

Skład: Aqua, Glycine Soja Oil*, Olea Europea Oil*, Alcohol*, Glycerin, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Butyrospermum Parkii Butter*, Rosa Canina Oil*, Vitis Vinifera Seed Oil, Argania Spinosa Oil*, Glucose Glutamate, Sodium Hyaluronate, Vitis Vinifera Fruit Extract*, Rosa Canina Fruit Extract*, Ubiquinone, Ceramide 3, Hydrogenated Palm Glycerides, Lecithin, Lysolecithin, Hydrogenated Lecithin, Xanthan Gum, Brassica Campestris (Rapeseed) Sterols, Helianthus Annuus Seed Oil, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Parfum**, Limonene**, Citronellol**, Geraniol**, Linallol**, Citral**
* z kontrolowanej biologicznie uprawy.
** z naturalnych olejków.

Cena: ok. 10 zł / 50 ml

Moja opinia: Krem zapakowany jest małą tubkę, wykonaną z miękkiego plastiku. Niestety opakowanie nie jest przeźroczyste i nie widać ile kosmetyku nam zostało, ale tubkę można łatwo przecisnąć przez wyciskarkę lub przeciąż. Krem jest zapakowany w kartonik, który dla mnie jest zupełnie zbędny. Krem na noc nakładam w dużych ilościach, a wystarczył mi na prawie półtora miesiąca. Jest więc naprawdę wydajny. Aplikacja kosmetyku jest wygodna, ponieważ przez otwór wydostaje się naprawdę mała ilość kosmetyku i taka w zupełności mi wystarczy, aby pokryć twarz, szyję i dekolt. Tak jak stosowany kiedyś przeze mnie krem aloesowy, jest gęsty i do jego nieco woskowej konsystencji trzeba się po prostu przyzwyczaić.
Krem ma śnieżnobiały kolor. Bardzo nie podoba mi się zapach tego kosmetyku. Pachnie on nielubianą przeze mnie czarną herbatą, ale miłośniczki powinny być zachwycone. Ja zdecydowanie wolę zieloną. :)
Skład kremu nie jest najgorszy, chociaż zawsze mogłoby być lepiej. Największe zastrzeżenie mam do alkoholu już na czwartym miejscu w składzie. Działanie kremu jest naprawdę zadowalające. Dobrze nawilża i regeneruje skórę, która rano jest odczuwalnie bardziej miękka, promienna, wypoczęta i gładka. Z bardzo suchą cerą, raczej sobie nie poradzi, ale dla mieszanej w kierunku suchej, jest całkiem całkiem. :) Krem mnie nie uczulił ani nie podrażnił. Nie zapychał porów. Nie przyśpieszał przetłuszczania cery ani nie wysuszał. Nie wiem, jak poradziłby sobie ze zmarszczkami, gdyż jeszcze ich nie posiadam. Nie mogę ocenić go pod tym kątem, ale po zastosowaniu kosmetyku, cera jest zdecydowanie bardziej napięta i ściągnięta.
Z działania tego kosmetyku jestem zadowolona, chociaż mam pewien niedosyt. Największymi minusami są zapach i obecność alkoholu w składzie. Wydaje mi się też, że mógłby lepiej nawilżać i odżywiać moją skórę, ale jak pewnie zauważyłyście, w tej kwestii bardzo często odczuwam niedosyt, jednakże jest to naprawdę dobry kosmetyk w przyzwoitej cenie. Na pewno warto go wypróbować. Ja z całą pewnością za jakiś czas kupię go ponownie. 


Lubicie kosmetyki Alterry? Używałyście kremów tej rossmannowskiej marki? :)

wtorek, 5 lutego 2013

Acondicionador para el pelo seco y dañado - Garnier

¡HOLA!
  
Czyli odżywka do włosów suchych i zniszczonych - Garnier.

Lubicie awokado? Ja uwielbiam i to zarówno w postaci guacamole, jak i jako dodatek do owocowych koktajli . Jest przepyszny i bardzo zdrowy. To źródło wielu witamin, minerałów, błonnika pokarmowego i lekkostrawnego białka. W kosmetyce znajduje szereg zastosowań. Może być dodawany do maseczek, kremów do twarzy i rąk oraz do odżywek do włosów. Ja właśnie znalazłam go pod taką postacią, a jego cudowne działanie powaliło mnie na kolana. 
 
Obietnice producenta: Czy pragniesz odżywki, która intensywnie odżywi i uelastyczni Twoje zniszczone i suche włosy? Odkryj odżwykę Garnier Naturalna Pielęgnacja z olejkiem z awokado i masłem karité stworzony z myślą o włosach zniszczonych. Odżywka Garnier Naturalna Pielęgnacja z olejkiem z awokado i masłem karité, jest wzbogacona olejkiem z awokado, znanym z właściwości uelastyczniająych oraz masłem karité, o cechach wysoce odżywczych. Odżywka ma gładką i kremową konsystencję, która nie obciąża włosów. 
Łatwe w rozczesywaniu, odżywione, niewiarygodnie miękkie i błyszczące włosy. Odżywka Garnier Naturalna Pielęgnacja z olejkiem z awokado i masłem karité daje Twoim włosom niesamowity, pełen witalności blask. Twoje włosy są głęboko odżywione i o wiele bardziej lśniące. Zapach masła karité i awokado sprawia, że stosowanie odżywki staje się prawdziwą przyjemnością.

Skład: Aqua/Water, Cetearyl Alcohol, Elaeis Guineensis Oil/Palm Oil, Behentrimonium Chloride, Cl 15985/Yellow 6, Cl 19140/Yellow 5, Stearamidopropyl Dimethylamine, Chlorhexidine Dihydrochloride, Persea Gratissima Oil/ Avocado Oil, Citric Acid, Butyrospermum Parkii Butter/Shea Butter, Hexyl Cinnamal, Glycerin, Parfum/Fragrance (FIL C39789/1). (03.07.2010)

Cena: 8-9zł / 200ml

Moja opinia: Odżywka została zapakowana w plastikową tubę, zamykaną na zatrzask i stawianą na nim. Jest to bardzo wygodne rozwiązanie, pozwalające otworzyć i zamknąć opakowanie nawet mokrymi rękoma. Butelka jest jasna i wykonana z cienkiego plastiku, więc pod światło dokładnie widać, ile produktu jeszcze pozostało. Odżywka jest średnio wydajna, ale ja nakładam jej naprawdę spoko.Jej konsystencja jest średnio gęsta, ale odżywna nie spływa z włosów.
Ma śliczny delikatnie miodowy zapach, który utrzymuje się na włosach przez kilka godzin. Jego kolor jest cudowny - żółty i energetyczny, prawie taki, sam jak opakowanie. Skład odżywki jest naprawdę bardzo dobry. Nie zawiera silikonów i zbyt dużej ilości konserwantów. Nie zawiera też wysuszającego alkoholu. Cetearyl Alcohol to emolient, czyli najprościej mówiąc nawilżacz. 
Używam tej odżywki na trzy sposoby. Standardowo jako odżywkę do spłukiwania, dodając do masek domowej roboty stosowanych przed myciem oraz kroplą wielkości grochu zabezpieczam końcówki. Za każdym razem kosmetyk spisuje się genialnie. Wszystkie obietnice producenta są spełnione. Już zmywając odżywkę, można wyczuć idealne wygładzenie włosów, jakby w składzie była tona silikonów, jednakże nie ma ani jednego. Włosy są niesamowicie miękkie i puszyste. O wiele łatwiej się rozczesują. Stają się bardziej elastyczne i lepiej się kręcą. Są też dobrze nawilżone, wręcz odżywione. Nie są może jakoś super błyszczące, ale z moich fal bardzo trudno jest wydobyć ten blask. Ta odżywka spisuje się w tej kwestii całkiem przyzwoicie. Świetnie zabezpiecza końcówki, które stają się o wiele bardziej odporne na uszkodzenia mechaniczne. Odżywka nie obciąża, chociaż ja stosując ją po myciu, nie nakładam jej na skalp. Wydaje mi się, że nie przetłuściła by włosów ani ich nadmiernie nie obciążyła. Ja stosuję ją naprawdę w dużych ilościach i nigdy mi się to nie zdarzyło.
Według mnie jest to cudowny produkt do codziennego stosowania. Uważam nawet, że o niebo lepszy od wycofanej Isany z olejkiem babassu. Przy tej odżywce Garniera zostanę na bardzo długo, ponieważ w swojej kategorii cenowej jest to najlepsza odżywka, jakiej stosowałam. Zdecydowanie kupię ją ponownie. :)


 
Zastanawiam się czy pozostałe odżywki Garniera są równie dobre. Jak sądzicie? Używałyście innych produktów z tej serii? :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...