niedziela, 31 marca 2013

Las compras de marzo '13

¡HOLA! 
 
Czyli zakupy marcowe '13.
Minął marzec, zaczęła się wiosna, zrobiło się ciepło. Cóż, dobry żart. Niestety. Wszyscy z utęsknieniem wypatrujemy ciepłego słońca, pierwszych kwiatów, pąków na drzewach, a tymczasem zima znowu nas zaskoczyła i pomyliła święta. Towarzysząca nam aura zdecydowanie przypomina Boże Narodzenie niż Wielkanoc. Mam nadzieję, że ten stan nie utrzyma się długo i wiosna wreszcie do nas przyjdzie, a tymczasem przyszedł czas na comiesięczną aktualizację koszyka. W marcu odezwała się we mnie moja wewnętrzna włosomaniaczka. :D Tylko dwa produkty nie są przeznaczone do włosów. Wiele produktów jest nowych lub kupionych na zapas, więc nie wiem, czy ponownie zagoszczą w moim koszyku. Mam ogromną nadzieję, że tak.
1. Rossmann, Babydream, Szampon dla dzieci - całkiem przyjemny szampon, który kupiłam jako odskocznię od rosyjskich szamponów. Użyłam go już kilka razy. Dobrze się pieni. Radzi sobie ze zmywaniem olei. Nieco plącze włosy, więc bez dobrej odżywki czy maski się nie obędzie. Stosuję go za krótko, aby wydać mu ostateczną opinię. Nie wiem, jak sprawdzi się na dłuższą metę. Nie jestem pewna, czy kupię go ponownie.
2. Carma Laboratories, Carmex, Balsam do ust w sztyfcie - chciałam spróbować, czy wersja w sztyfcie sprawdzi się tak dobrze jak klasyk ze słoika. Na pewno jest to wygodniejsza i bardziej higieniczna forma opakowania. Na razie jeszcze go nie używałam, bo chcę zdenkować moje mazidła do ust, których całkiem sporo się nazbierało. Nie wiem, czy kupię go ponownie.
3. Nivea, Long Repair, Odżywka do włosów łamliwych, długich i rozdwajających się - podobno jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Kupiłam tę odżywkę mimo iż posiada silikony, których staram się unikać. Jej skład nie jest najgorszy, dlatego włożyłam ją do koszyka. Moje włosy są strasznie zniszczone po zimie, więc chciałam znaleźć produkt, który skutecznie zabezpieczyłby moje końcówki. Używam jej krótko i nie po każdym myciu. Głównie stosuję ją jako odżywkę b/s w minimalnie ilości, aby ułatwić tym samym rozczesanie włosów i ochronić moje końcówki. Używam jej za krótko, aby wydać jej ostateczną opinię. Nie jestem pewna, czy kupię ją ponownie.

4. Garnier, Naturalna Pielęgnacja, Ultra Doux, Odżywka do włosów zniszczonych 'Awokado i masło karite' - stale ląduje w moim koszyku, ponieważ jest idealna do stosowania na co dzień. Moje włosy bardzo ją polubiły. Jej pełną recenzję możecie przeczytać TUTAJ. Z całą pewnością kupię ją ponownie.
5. Pervoe Reshenie, Przepisy Babuszki Agafii, Tradycyjny syberyjski balsam do włosów nr 4 na kwiatowym propolisie - czeka na swoją kolej, ale muszę przyznać, że wiążę z nim wielkie nadzieje. Oczekuję, że sprawdzi się tak samo dobrze, a może nawet lepiej niż jego łopianowy brat, którego moją bardzo pozytywną recenzję możecie przeczytać TUTAJ. Nie wiem, czy kupię go ponownie.
6. Pervoe Reshenie, Przepisy Babuszki Agafii, Tradycyjny syberyjski szampon do włosów nr 4 na kwiatowym propolisie - kupiłam go jako uzupełnienie balsamu i mam nadzieję, że razem będą stanowić zgrany duet. Ma bardzo fajny ziołowy skład. Na razie czeka na swoją kolej. Nie wiem, czy kupię go ponownie.
7. Pervoe Reshenie, Eco Hysteria, Maska do włosów suchych i osłabionych 'Mega Odżywienie' - jeszcze jej nie używałam, ale ma bardzo dobry skład. Nazwa jest jak najbardziej adekwatna. Zawiera składniki, które moje włosy uwielbiają. Mam nadzieję, że działanie będzie zgodne z nazwą maski i obietnicami producenta, bo moje włosy bardzo potrzebują odżywienia po tej niekończącej się zimie. Nie wiem, czy kupię go ponownie.

8. Pervoe Reshenie, Love2MIX Organic, Organiczny szampon regeneracyjny z efektem laminowania do włosów zniszczonych `Ekstrakt z mango i awokado` - kupiłam go ze względu na promocję w kalinie i intrygującą nazwę. Jeszcze go nie używałam, ale czytałam kilka pozytywnych recenzji. Ma bardzo fajny skład, który mam nadzieję, że pokochają moje włosy. Nie wiem, czy kupię go ponownie.
9. Pervoe Reshenie, Baikal Herbals, Krem nawilżający do twarzy na dzień - czytałam wiele recenzji tego kremu, zanim zdecydowałam się na jego zakup, ale nie jestem pewna, czy to była dobra decyzja. Krem jest bardzo lekki, wydaje się wręcz idealny na lato pod makijaż. Nawilża całkiem nieźle, ale chyba jak dla mnie niewystarczająco. Używam go dopiero od tygodnia, więc nie mogę wydać ostatecznej oceny. Nie jestem pewna, czy kupię go ponownie.
10. Pervoe Reshenie, Receptury babuszki Agafii, naturalny tonik przeciw wypadaniu włosów - genialna wcierka, która po raz kolejny pomaga mi w walce z wypadaniem włosów, które znowu mnie dopadło. Na szczęście nie w takiej ilości jak ostatnio, ale wolę zapobiegać niż leczyć. Naprawdę skuteczny produkt o świetnym składzie i działaniu. Jego recenzję możecie przeczytać TUTAJ.   Z całą pewnością kupię go ponownie.

Jak Wasze zakupy marcowe? Udało się Wam upolować coś ciekawego? :) 

Życzę Wam wszystkim i każdemu z osobna zdrowych, rodzinnych świąt,  uśmiechu na twarzy, dużo jajek i mało mazurków, aby nie mieć co z zrzucać po świętach. :) Życzę Wam również wiosny w sercach, nawet jeśli jeszcze nie ma jej za oknem. Wesołych Świąt! :)

czwartek, 28 marca 2013

Crema para los pies con sebo de ciervo - Fusswohl

¡HOLA! 
Czyli krem do stóp z łoju jelenia - Fusswohl.
Stopy to chyba najbardziej zaniedbywana część naszego ciała, zwłaszcza zimą. Większość z nas myśli, że skoro ich nie widać, to nie trzeba o nie zadbać. To duży błąd. Warto sprawić, aby ładnie prezentowały się przez cały rok, w końcu codziennie wykonują ciężką pracę. To już ostatni gwizdek, aby rozpocząć regenerację stóp po zimie. Już niedługo zrobi się ciepło i wskoczymy w japonki, sandałki, rzymianki czy espadryle, więc siłą rzeczy nasze stopy wyjdą na światło dzienne. Swoją drogą, nie mogę się doczekać pory, kiedy jedyną rzeczą, którą będę musiała założyć przed wyjściem z domu będą buty. A Wy? :)
Moim stopom bardzo pomógł recenzowany dzisiaj krem z niezawodnego Rossmanna. Używam go mniej więcej od połowy lutego i niestety już powoli dobija dna. Zasłużył sobie na miano ulubieńca marca, oj zasłużył. :)


Obietnice producenta: Do szczególnie suchej i pękającej skóry. Skuteczność i pielęgnacja: Łój z jelenia to znany od pokoleń skuteczny środek pielęgnacyjny. Fusswohl krem z łoju jelenia dzięki olejkom migdałowym i alantoinie intensywnie pielęgnuje i nawilża skórę. Na skutek szkodliwego wpływu środowiska, jak np. promieniowanie UV, powstają wolne rodniki. Wartościowy wyciąg z białej herbaty pomaga w ich zwalczaniu. Skóra staje się wyjątkowo delikatna i jedwabiście gładka. Krem może być stosowany także na dłonie. Zastosowanie: najlepiej dobrze wmasować po ciepłej kąpieli stóp. 

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Caprylic/Capric Triglyceride, Ethylhexyl Stearate, Polyglyceryl-3 Stearate, Glycerin, Adeps Cervinus, Betaine, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Allantoin, Sodium Stearoyl Lactylate, Caprylyl Glycol, Xanthan Gum, Camellia Sinensis Extract, Latic Acid, Maltodextrin, Parfum 

Cena: 5-6 zł / 75ml


Moja opinia: Na wstępie muszę Wam powiedzieć, że dawno nie widziałam tak dobrego składu w kosmetyku. Nie mogę się do niczego przyczepić. Dla mnie to ogromny plus.
Krem został zapakowany w tubkę, którą pod koniec użytkowania można rozciąć bez większych problemów. Opakowanie jest wykonane z bardziej miękkiego plastiku niż w przypadku kremów do rąk z Isany. Tubka zamykana jest na zatrzask, co bardzo ułatwia użytkowanie kremu. 
Krem ma bardzo lekką konsystencję i bardzo szybko się wchłania. Wolałabym, żeby był bardziej treściwy, bo krem do stóp nakładałam co kilka dni, zawsze na noc pod bawełniane skarpetki, aby skóra dokładnie wchłonęła odżywcze substancje. Jednakże lekka konsystencja nie wpływa na działanie produktu. Jest całkiem wydajny. Używam go od półtora miesiąca i jeszcze trochę zostało. Stosunek ceny do objętości jest bardzo korzystny. Zapach kremu nic mi nie przypomina, jest neutralny i delikatny. Krem ma śnieżnobiały kolor. 
Kosmetyk sprawdził się znakomicie. Moje stopy nie były popękane, ale bardzo suche. Krem dogłębnie i długotrwale nawilżył moją skórę. Stały się niesamowicie gładkie i delikatne. Wyraźnie zmięcza naskórek. Rano budzę się z gładkimi, zregenerowanymi stopami. Nie podrażnił ani nie wywołał alergii. Czasem nadmiar kremu nakładałam na kolana, które też były zadowolone z mocno nawilżającego działania.
Stopy o wiele lepiej wyglądają i są świetnie przygotowane na nadejście lata. Ze względu na jego lekką konsystencję kupię go ponownie, do stosowania podczas sezonu wiosenno-letniego. Jest to naprawdę świetny krem o bardzo dobrym składzie. Na pewno nie raz zagości w moim koszyku.


Jak dbacie o Wasze stopy? Wolicie systematyczne kremowanie czy porządne spa raz na jakiś czas? Dajcie znać, jakie są Wasze patenty pielęgnacyjne. :) 

piątek, 22 marca 2013

Ripped in 30 - resumen y resultados

¡HOLA! 

Czyli Ripped in 30 - podsumowanie i efekty.
Skończyłam! Kolejny trening Jillian zakończony pełnym sukcesem. Jako kontynuację 30 Day Shred wybrałam Ripped in 30. Jestem z siebie dumna, ponieważ oprócz obowiązkowego dnia odpoczynku w każdym tygodniu, ćwiczyłam codziennie. Można powiedzieć, że uzależniłam się od treningów do tego stopnia, że ciężko było mi w te dni, kiedy nie ćwiczyłam. Robiłam wszystko, aby zająć czymś myśli i ciało, które aż rwały się do treningów. Jillian zdecydowanie ma w sobie coś takiego, że po prostu chce się ćwiczyć. :D



O programie
Program składa się z czterech leveli, z których każdy trwa tydzień, przy czym sama Jillian radzi nam zrobić jeden, dwa dni przerwy w każdym tygodniu. Ja miałam zawsze jeden dzień przerwy, podczas którego mnie nosiło, żeby zacząć ćwiczyć. :D 
Na każdy tydzień przypada inny zestaw ćwiczeń. Levele trwają mniej więcej pół godziny. Trudność powinna stopniowo wzrastać, ale znowu według mnie tak się nie dzieje. Level pierwszy był ciężki, miałam nawet zakwasy przez dwa dni. Level drugi był zdecydowanie najtrudniejszy, ale fajnie się go ćwiczyło. Level trzeci mogę umieścić na drugim miejscu pod względem trudności, natomiast podczas levelu czwartego miałam wrażenie, że Jillian odpuściła, bo według mnie był zdecydowanie najbardziej lajtowy. 
Ćwiczenia są wykonywane zarówno w wersji dla początkujących, jak i dla zaawansowanych. Widać, że są ciężkie nawet dla bardziej doświadczonych osób, bo nawet dziewczynom Jillian sprawiały czasem trudność.
Do treningu z Jillian potrzebujemy dwóch hantli. Jak już pisałam, ja mam takie po 1kg każde, ale moje ręce są jeszcze naprawdę słabe. W najbliższym czasie planuję kupić sobie cięższe. :) Przyda się też mata, bo sporo ćwiczeń wykonujemy na podłodze, ale ja jej nie mam, więc ćwiczę na dywanie. Ja ćwiczę w swojej małej sypialni i czasem musiałam się nieźle nakombinować, aby znaleźć miejsce do ćwiczeń. Warto też zaopatrzyć się w butelkę wody, aby napić się, kiedy tylko będziemy tego potrzebowały.
Tak jak w przypadku 30 Day Shred, każdy level składa się ze stałych elementów: rozgrzewki, części głównej oraz rozciągania. Na część główną przypadają trzy obwody trwające po 6 minut. Na każdy obwód przypada: 3 minuty ćwiczeń siłowych, 2 minuty cardio oraz 1 minuta ćwiczeń na brzuch. Całość zajmuje mniej więcej pół godziny. Może się Wam wydawać mało, ale efekty utwierdzają w przekonaniu, że jest zupełnie inaczej. Jillian naprawdę daje w kość! :D

Level 1
Ustawiłabym go na trzecim miejscu. Nie jest ani za ciężki, ani za łatwy. Pozwala się zmęczyć, ale nie sprawia, że leżymy na podłodze i nie możemy złapać tchu. Chociaż przez dwa pierwsze dni miałam zakwasy, ale myślę, że to kwestia zaangażowania innych partii mięśni niż w 30 Day Shred. Wszystkie ćwiczenia wykonywałam w wersji trudniejszej, z Shelly robiłam tylko reverse crunches z nogami w górze. Chociaż sporo tu pracy na rąk, to udało mi się wytrwać do końca. 

Level 2
Zdecydowany killer i jednocześnie mój ulubieniec, który dawał mi prawdziwego energetycznego kopa. Wszystkie planki robiłam z miną mordercy. Dla moich słabych rąk było to nie lada wyzwaniem. Czasami nie wytrzymywałam i robiłam wersję dla początkujących. Ćwiczenia na brzuch są fajnie angażujące. Naprawdę czuć, że mięśnie pracują. Cardio jest całkiem przyjemnne, chociaż dla mnie momentami za słabe. Liczyłam na lepszy wycisk. Mimo wszystko ten tydzień ćwiczyło mi się najlepiej. :)

Level 3
Dla mnie drugi pod względem trudności. Również było sporo planków, ale najbardziej czułam swoje nogi, chociaż niewiele było ćwiczeń czysto na nogi. W trzecim obwodzie nie wytrzymywały mi ręce i ćwiczenia sprawiały mi nie lada trudność. Większość ćwiczeń udało mi się wykonać w trudniejszej wersji, więc jestem z siebie dumna. W czasie tego obwodu miałam też mały kryzys i chciałam przerwać ćwiczenia, ale udało mi się zacisnąć zęby i walczyć, czego efekty widzę dzisiaj gołym okiem. :D

Level 4
Zdecydowanie najłatwiejszy. Liczyłam na porządny wycisk, a miałam wrażenie, że Jillian odpuściła. Naprawdę nie chciało mi się trenować, bo jedyne ćwiczenia, które sprawiły mi trudność to supermeny i burpees, których szczerze nienawidzę. :P Ćwiczenia na brzuch były zdecydowanie za łatwe. Nawet w końcowym rozciąganiu pominięto kilka ćwiczeń. Jestem naprawdę zawiedziona, bo wkładałam całą siebie w każde ćwiczenie, a mam wrażenie, że ten level był po prostu opuszczony. Nawet nie potrzebowałam robić przerwy, żeby się napić. Ja ustawiłabym go na początku, w ramach rozgrzewki.

Efekty
Największą zmianę widzę w nogach. Można powiedzieć, że ten trening był UDAny. Moje nogi wyglądają teraz naprawdę świetnie. Uda są naprawdę dużo chudsze, spadło mi po 4 cm w każdym, więc zmiana jest naprawdę zauważalna gołym okiem. Pośladki też delikatnie się podniosły, a cellulit stał się mniej widoczny. Ogólnie całe ciało jest bardziej ujędrnione. Fajnie wyglądają też ramiona, mięśnie powolutku stają się widoczne. Nie jestem zadowolona z wyglądu mojego brzucha, który wizualnie się prawie nie zmienił. W dotyku jest twardszy, ale mięśnie wciąż są schowane pod kołderką tłuszczu, z którym jak najszybciej trzeba coś zrobić. Nie wiem, ile obecnie ważę, bo zepsuła mi się waga, ale podejrzewam, że stoi w miejscu. Wolałabym, żeby wzrosła, a mięśnie wreszcie dały o sobie znać. Liczyłam na lepsze efekty, bo program jest znacznie cięższy niż 30 Day Shred, a tymczasem niewiele się zmieniło. Gdyby nie wyszczuplenie nóg, to spisałabym program na straty. Mimo wszystko wyszedł obronną ręką. :)

Podsumowanie
Kolejny uniwersalny program, który trwa zaledwie pół godziny. Potrzeba do niego nieco więcej miejsca, ale jeśli ja w mojej małej sypialni dałam radę, to znaczy, że nie ma wymówek. Program jest idealny dla początkujących, którzy jednak już coś wcześniej zaczęli robić. Według mnie, ćwiczenia nie tylko rzeźbią ciało, ale i poprawiają kondycję. Jest to fajna rozgrzewka, która porządnie wykonywana daje naprawdę zadowalające efekty. Jillian jest naprawdę świetną trenerką, potrafi zarówno krzyknąć, jak i zmotywować do ćwiczeń. Jej ćwiczenia dają prawdziwie motywującego, energetycznego kopa. :)



Jak Wasze przygotowania do lata? Zostały już tylko 3 miesiące, więc koniec z wymówkami! Te wakacje należą do nas! :D

sobota, 16 marca 2013

Gel Facelle de Rossmann como champú

¡HOLA!

Czyli żel Facelle z Rossmanna jako szampon. 
Włosomaniaczki słyną z niezwykłych metod dbania o włosy. Co jakiś czas w blogosferze pojawia się recenzja kolejnego produktu, który okazał się prawdziwym hitem. Tak też było z żelem do higieny intymnej od Facelle. Jedna recenzja poszła w świat i to wystarczyło, aby trafił do kosmetyczek wielu blogerek. Co takiego ma w sobie, że włosomaniaczki się nim zachwycają? Całkiem niezły skład, niska cena oraz kwaśne pH, które jest idealne dla skóry głowy. Do tego świetnie się pieni i jest bardzo delikatny. 
Do mycia włosów tym żelem podchodziłam dwa razy. Pierwszy raz na początku włosomaniactwa, kiedy zabrałam go na wakacyjny wyjazd. Dlaczego się wtedy nie sprawdził? Moje włosy potrzebowały bardzo intensywnej pielęgnacji po odstawieniu silikonów, a ja na wyjazd zabrałam właśnie ten żel, masę i odżywkę Alterry. Naczytałam się, że włosy są po nim wyjątkowo miękkie, puszyste, lśniące i w ogóle cud, miód i orzeszki. Moje włosy wtedy zupełnie takie nie były, więc obwiniłam za to żel Facelle. Około miesiąca temu postanowiłam dać mu drugą szansę i nie zawiodłam się. :)

 
Obietnice producenta: Wyjątkowo delikatny płyn do higieny intymnej. Nie zawiera mydła. Opracowany specjalnie do codziennego mycia i pielęgnacji strefy intymnej, optymalnie dopasowany do jej pH. Płyn nadaje się również do delikatnego mycia całego ciała.

Skład: Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Lactic Acid, Glycerin, Sodium Chloride, Sodium Benzoate, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Sorbitol, Urea, Propylene Glycol, Allantoin, C12-15 Alkyl Lactate, Parfum, Serine, Sodium Lactate, Butylene Glycol, Chamomilla Recutita Flower Extract, Persea Gratissima Fruit Extract, Ethoxydiglycol, Bisabolol, Potassium Sorbate

Cena: 5-6,5 zł / 300 ml 

Moja opinia: Żel jest zapakowany w dużą, plastikową butelkę. Otwór, przez który wydobywa się produkt jest idealnej wielkości i dozuje odpowiednią ilość. Niestety pod światło nie da się zobaczyć, ile żelu jeszcze zostało, ale butelkę można postawić na klapce i wydobyć go do ostatniej kropli. Żel jest bardzo gęsty, nawet za gęsty (ja nie lubię jego konsystencji), więc wystarczy naprawdę malutka ilość, aby umyć całe włosy. Świetnie się pieni i jest bardzo wydajny. 
Zapach jest bardzo delikatny i raczej neutralny. Nie pozostaje na włosach ani na ciele, bo używam go również do mycia całego ciała. Żel jest przeźroczysty.
Produkt jest bardzo delikatny. Ma świetny skład oparty na łagodnych środkach myjących. W składzie znajdziemy też kwas mlekowy, mocznik, alantoinę, ekstrakt z rumianku i awokado. Nadaje się do codziennego mycia włosów, ale koniecznie musimy nałożyć potem na włosy dobrą odżywkę lub maskę. W miarę zdrowym, zadbanym włosom krzywdy nie zrobi, ale zniszczone będą potrzebowały solidnego odżywienia. 
Żel świetnie oczyszcza włosy, a przy tym jest bardzo delikatny dla skóry głowy. Nie wywołuje alergii i wręcz łagodzi podrażnienia. Bardzo dobrze radzi sobie ze zmywaniem olei, nawet rycynowego, który ciężko zmyć. Włosy po jego użyciu są odbite od skóry głowy. Są lekkie i puszyste. Żel nie przyśpiesza przetłuszczania się włosów, ale też nie wydłuża specjalnie ich świeżości. Włosy standadowo myję co drugi dzień i tak jest również w przypadku Facelle. Podczas mycia żel bardzo plącze włosy i sprawia, że są tępe i takie dziwnie gumowate. Nie potrafię tego inaczej wyjaśnić. Jest to spory minus, który znacznie utrudnia mycie. 
Mimo wszystko jest to naprawdę fajna alternatywa dla dziewczyn podróżujących, które potrzebują kosmetyków wielofunkcyjnych. Oprócz działania docelowego i włosowego, możemy umyć tym żelem ciało czy pędzle do makijażu. Ja polubiła go właśnie za wielofunkcyjność, niską cenę i delikatne mycie. Będę go zabierała na wszystkie wyjazdy. Zdecydowanie kupię go ponownie. 


Znacie ten żel? Stosujecie niestandardowe produkty do mycia włosów czy wolicie tradycyjne szampony? :) 

poniedziałek, 11 marca 2013

Crema con karité y cacao para los manos - Isana

¡HOLA!

Czyli krem do rąk z masłem shea i kakao - Isana.
Dziś przychodzę do Was z tematem bardzo na czasie. Zimą, bo niestety wciąż nas nie opuszcza, z kremami do rąk się nie rozstaję. Mam dla Was recenzję kremu do rąk, który naprawdę pozytywnie mnie zaskoczył. Uwiódł mnie przepięknym kakaowym zapachem. Bardzo żałuję, że jest to wersja limitowana. Mam nadzieję, że jest jeszcze dostępny. :)
 
Obietnice producenta: Isana krem do rąk masło shea i kakao został opracowany specjalnie do pielęgnacji suchej skóry dłoni. Bogata formuła pielęgnująca z masłem kakaowym, masłem shea i gliceryną intensywnie rozpieszcza dłonie. Dopełnieniem kompozycji pielęgnującej jest wysokowartościowy pantenol. Krem do rąk łatwo się rozprowadza i szybko wchłania, nie pozostawiając na skórze klejącej się warstewki. Bez olejów mineralnych, silikonów i parabenów.

Skład: Aqua, Glycerin, Isopropyl Palmitate, Glyceryl Stearate SE, Ethylexyl Stearate, Cetyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Butylene Glycol, Phenoxyethanol, Theobroma Cacao Butter, Panthenol,  Octylododecanol, Sodium Cetearyl Sulfate, Carbomer, Sodium Hydroxide, Parfum, Ethylhexylglycerin, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Coumarin 

Cena:  5-6 zł / 100ml 

Moja opinia: Krem został zapakowany w miękką, plastikową tubkę, którą pod koniec użytkowania można rozciąć bez większych problemów. Jedynym minusem opakowania są zarysowania i zabrudzenia, które nie miały miejsca w przypadku żadnego z posiadanych przeze mnie kremów Isany. Mam wrażenie, że kakaowy krem został zrobiony z gorszej jakości plastiku. Tubka zamykana jest na zatrzask, co bardzo ułatwia użytkowanie kremu - nie trzeba go zakręcać nakremowanymi rękami.  
Krem ma dosyć gęstą konsystencję. Wystarczy niewielka ilość, aby pokryć całe dłonie. Stosunek ceny do wydajności jest naprawdę korzystny. Jest bardzo wydajny. Przez miesiąc zużyłam mniej więcej jedną trzecią opakowania, a używam go dosyć często.  Bardzo szybko się wchłania, a dłonie się nie lepią się po jego użyciu. 
Krem jest śnieżnobiały. Nie brudzi ubrań i nie pozostawia na nich śladu, co dla mnie jest sporym plusem. Ma przecudny zapach. Te z Was, które używały kakaowego kremu do ciała wiedzą, o co mi chodzi. :) Zapach przywołuje ma myśl prawdziwe kakao, jest naprawdę intensywny, ale nie przytłaczający. Na zimę idealny. :)
Kosmetyk ma naprawdę dobry skład i bardzo dobre działanie. Ten produkt stosuję głównie w ciągu dnia, kiedy jestem poza domem, chociaż ostatnio używam go również na noc. Po każdym użyciu moje dłonie są niesamowicie nawilżone i odżywione. Są odczuwalnie gładsze i bardziej miękkie. Dłonie stają się po prostu przyjemne w dotyku. 
Z bardzo przesuszonymi dłońmi raczej sobie nie poradzi, ale do stosowania na co dzień powinien sprawdzić się idealnie. Łagodzi podrażnienia i nie wywołuje alergii. Nawet po kilku godzinach na dłoniach pozostaje delikatna warstwa ochronna. 
Jest to naprawdę genialny produkt za śmieszną cenę. Szkoda, że to tylko wersja limitowana. Jeśli jeszcze zobaczę go w Rossmannie to z całą pewnością wrzucę do mojego koszyka.
 
Lubicie zapach kakao? Używałyście tego kremu? :)

sobota, 2 marca 2013

Crema para el cuerpo con aceite de oliva - Isana

¡HOLA!
   

Czyli krem do ciała z oliwą z oliwek - Isana.
Kremy do ciała Isany definitywnie opanowały blogosferę. Nie ma się co dziwić. Kremy Isany są naprawdę genialne. Świetnie odżywiają i nawilżają skórę na długo. Mają dobre składy i są dostępne w naprawdę niskich cenach. Używałam już kakaowego kremu, który sprawdził się naprawdę genialnie. Jego recenzję możecie przeczytać TUTAJ. Z całą pewnością do niego wrócę, ale dzisiaj mam dla Was recenzję kolejnej perełki Isany, czyli kremu do ciała z oliwą z oliwek. 



Obietnice producenta: Intensywna pielęgnacja suchej skóry z oliwą z oliwek i masłem shea. Witamina E i gliceryna zachowują właściwe nawilżenie skóry. pH przyjazne dla skóry, testowany dermatologicznie.

Skład: Aqua, Glycine Soja Oil, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Caprylic/Capric Triglyceride, Butyrospermum Parkii Butter, Glyceryl Stearate, Ethylhexyl Stearate, Olea Europea Oil, Tocopheryl Acetate, Carbomer, Parfum, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Butylparaben, Coumarin, Geraniol, Butylphenyl, Methylpropional, Linalool, Citronellol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Alpha-Isomethyl Ionone.

Cena: 10zł / 500ml (a w promocji nawet za 7 zł)


Moja opinia: Krem został zapakowany w duży, plastikowy, solidnie wykonany słoik. Bez problemu możemy wydobyć z niego produkt do samego końca. Odkręcanie nie stanowi problemu, nawet w przypadku nakremowanych dłoni. Szata graficzna jest nawet w porządku. 
Ogromną zaletą tego produkt jest stosunek ceny do objętości. Od grudnia zużyłam mniej więcej połowę tego cuda. Jego konsystencja jest dosyć gęsta, więc wystarczy niewielka ilość, aby rozprowadzić krem na całym ciele. Szybko się wchłania, pozostawiając delikatny, ochronny film, ale nie brudzi ubrań. Ta warstwa nie lepi się, ale ja i tak wolę stosować go na noc.
Krem ma śnieżnobiały kolor. Pachnie raczej chemicznie, na pewno nie jest to zapach oliwy z oliwek. Jak dla mnie jest to zapach trawy, takiej świeżo skoszonej. Na szczęście szybko się ulatnia. Kakaowy krem pachniał tysiąc razy lepiej.  
W tym kremie zakochałam się od pierwszego użycia. Cudownie pielęgnuje moją suchą skórę. Kosmetyk łatwo rozprowadza się na ciele. Dobrze nawilża i pozostawia skórę o wiele bardziej miękką. Nawilżanie jest długotrwałe, więc nie ma konieczności stosowania go codziennie. Mogę się pokusić nawet o stwierdzenie, że moją skórę nawilża lepiej niż jego kakaowy brat. Sprawia, że skóra jest o wiele przyjemniejsza w dotyku. Łagodzi podrażnienia i nie wywołuje alergii. 
Jest to kosmetyk wielofunkcyjny. Nadaje się zarówno do pielęgnacji ciała, jak i do kremowania włosów (nawet teraz mam go na włosach :D). Wyraźnie nawilża włosy, nadaje im pięknego blasku. Są dociążone i cudownie miękkie. Kakaowy krem na moich włosach sprawdził się lepiej, ale ten też daje fajne efekty. 
Po raz kolejny Rossmann daje nam genialny produkt w świetnej cenie. Jestem naprawdę zadowolona z efektów, jakie uzyskałam zarówno na swojej skórze, jak i włosach. Z całą pewnością do niego wrócę. 

Używałyście kremów Isany? Widziałyście już żurawinową nowość? Ja jej jestem bardzo ciekawa. :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...