wtorek, 3 września 2013

Crema a la leche - Kallos

¡HOLA!    

Czyli krem mleczny - Kallos.
Wrzesień. Od zawsze kojarzy mi się z pięknymi złotymi i czerwonymi liśćmi. Z kaloszami, klasycznym trenczem jakby pożyczonym od Holly Golightly oraz ciepłą herbatą. Przywodzi mi na myśl prezenty urodzinowe, które niebawem dostanę od bliskich. W tym roku wrzesień przywitał nas zimnym deszczem, ale już dzisiaj słońce było prawdziwie jesienne - przyjemnie ciepłe. :)
Dzisiaj powinnam pokazać Wam moje zakupy sierpniowe, ale z prostej przyczyny nie mogę tego zrobić. Nie kupiłam NIC kosmetycznego. Nie sądziłam, że taki miesiąc nastąpi - a jednak. Ogromne zapasy pozwoliły mi przetrwać cały miesiąc bez wchodzenia do drogerii. Mój portfel i kosmetyczka są mi wdzięczne za ten brak dodatkowego obciążenia. A i ja sama czuję się bardzo dobrze w wersji minimalistycznej. 
Chcę pokazać Wam produkt, który dobrze znacie, a który u mnie pojawił się stosunkowo niedawno, ale od razu skradł moje serce.  Mowa o włosowym cudotwórcy. Tak, krem mleczny Kallosa zdecydowanie trafił na listę moich kosmetycznych ulubieńców. :D  
Obietnice producenta: Dzięki proteinom pozyskanym z mleka, krem wspaniale nadaje się do każdego rodzaju włosów, pozostawiając je delikatne i odżywione. Doskonały dla zregenerowania włosów osłabionych przez rozjaśnianie, farbowanie oraz trwałą ondulację. Zastosowanie: nałożyć krem na umyte włosy i pozostawić przez chwilkę dla uzyskania lepszego efektu. Spłukać obficie wodą i nadać włosom pożądany kształt.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Methosulfate, Parfum, Phenoxyethanol, Methyldibromo Glutaronitrile, Hydroxypropyltrimonium Hydrolized Casein, Citric Acid, Hydrolized Milk Protein, Methylchloroisothiazolinone, Sodium Cocoyl Glutamate, Methylisothiazolinone.

Cena: ok. 12 zł / 1000 ml

Moja opinia: Maska została zapakowana w plastikowy słój o pojemności aż jednego litra. Opakowanie nie jest zbyt poręczne czy wygodne w użytkowaniu. Mokrymi dłońmi ciężko jest odkręcić słoik i utrzymać go w małej, kobiecej rączce - ja  musiałam kłaść go w wannie, żeby mi nie upadł. Ponadto krawędź, przez którą trzeba wydobywać produkt jest ostra, więc gdy kończy nam się produkt musimy być dodatkowo jeszcze bardziej ostrożne, żeby się nie skaleczyć. Posiadaczki większych dłoni mogą mieć naprawdę spory problem.
Pierwsze co mnie w nim zachwyciło to zapach, który buchnął po otwarciu maski. Jest on śmietankowo-waniliowo-karmelowy. Niestety ten budyń jest mocno chemiczny, ale naprawdę przyjemny. Co więcej, zapach utrzymuje się na moich włosach przez cały następny dzień. Maska ma delikatnie różowy kolor. 
Cena produktu zachwyca. Jej wydajność ogromnie zachęca do zakupu. W ciągu trzech miesięcy zużyłam 2/3 słoja. Uwielbiam konsystencję tej maski - ona również przypomina budyń. Jest idealna - nie za rzadka, nie za gęsta. Idealnie rozprowadza się na włosach oraz z nich nie spływa. Wystarczy stosunkowo niewielka jej ilość, aby pokryć całe włosy. 
Skład maski nie zachwyca jakoś szczególnie. Osławione proteiny mleczne znajdują się daleko za kompozycją zapachową, ale jej działanie jest lepsze niż można by przypuszczać. Nakładałam ją po myciu zarówno na włosy, jak i skórę głowy na ok. 30-40 minut pod czepek i ręcznik. Włosy po jej użyciu są miękkie, puszyste i wyczuwalnie wygładzone. Stają się nawilżone aż po same końce. Lepiej się rozczesują i układają. Błyszczą się niesamowicie oraz wyglądają na zdrowsze. Są odbite od nasady, przez co mają większą objętość. Maska absolutnie nie obciąża ani nie przetłuszcza włosów. Nie podrażnia ani nie wywołuje reakcji alergicznych.
Jest to maska idealna do stosowania na większe wyjście. Sprawia, że włosy wyglądają o niebo lepiej oraz świetnie się układają. Nie kosztuje wiele, więc naprawdę warto ją wypróbować. Należy pamiętać tylko o tym, aby nie stosować jej za często (maksymalnie 1-2 razy w tygodniu), aby nie przeproteinować włosów, bo tylko im tym zaszkodzimy, a tego żadna z nas nie chce, prawda? :)


Stosowałyście tę maskę bądź inną proteinową maskę? Jak się u Was sprawdziły? :)

Mam dla Was mały bonus, czyli zdjęcie z serii 'jak wyglądam z afro'. Tydzień temu zrobiłam sobie loki na opaskę. Miały wyjść takie śliczne loczki, jak z lokówki. Nie przewidziałam tylko tego, że moje włosy już same są kręcone i bardzo podatne na stylizację. Nie użyłam żadnej pianki, żelu czy lakiery, a efekt afro trzymał się aż do następnego mycia. Przedstawiam Wam pudla z afro. xD

 

8 komentarzy:

  1. Też go kocham ale u mnie niestety przestał już tak rewelacyjnie działać - włosy się przyzwyczaiły i dupa .. ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to zrób 2-3 miesiące przerwy i wróć do niego, a efekty na pewno będą lepsze. :)

      Usuń
  2. Również obecnie używam i moje włosy uwielbiają tą maskę :D

    OdpowiedzUsuń
  3. dla mnie za duża pojemność ale i tak z tego co pamiętam szału nie robiła

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda, że używanie jednego produktu przez dłuższy czas może się znudzić, dlatego warto zaopatrzyć się w drugą maskę i używać na zmianę. :)

      Usuń
  4. O matko zazdroszczę CI :D Moje włosy w ogóle nie są podatne na układanie (chyba że użyję sporo chemii, ale mija się to z celem) i o takim pięknym afro mogę pomarzyć :]
    Co do maski to mam nadzieję jej spróbować. Miałam już mleczną Milę, ale szukam czegoś łatwiej dostępnego :) Poza tym ta jest zdecydowanie tańsza ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, efektu sama się nie spodziewałam. :)
      mlecznej Mili nie miałam, ale ta maska też jest proteinowa, więc działanie powinno być podobne. mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziona. :D

      Usuń

Jestem ogromnie wdzięczna za Wasze komentarze. Czytam wszystkie. :)
Na wszelkie pytania staram się zawsze odpowiadać, a na blogi komentujących zaglądać.
Jeśli jesteś anonimowym użytkownikiem - podpisz się. Będzie nam łatwiej. :)
Komentarze obraźliwe, wulgarne, pisane wyłącznie w celu autoreklamy oraz szeroko pojęty spam - będą usuwane.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...